Naszło mnie by wydusić z siebie kilka słów o początkach mojej beatlemanii, oraz o jej rozwinięciu i kilku punktach przełomowych
Właściwie to nigdy o tym nie pisałem na forum, troche wiec z obowiązku.
Muzyka Beatlesów była obecna w moim zyciu od najmłodszych lat, tyle, że nie byłem wtedy świadom jej wartości. jako, że Ci panowie śpiewali w jakimś nie zrozumiałym mi dialekcie bliżej mi było wówczas do Czerwonych Gitar.
Pierwsze świadome słuchanie Żuków miało miejsce gdzies w 90 roku, miałem Help na kasecie, który sprawdzał się idealnie jako oprawa muzyczna do układania klocków Lego. Wtedy na dobre wsiąkłem w te melodie i sentymentalnie własnie Help jest mi do dziś najbliższy - żadna płyta tak silnie nie przypomina mi czasów mojej młodości. Po kilku latach odkryłem, że znam również każdy dzwięk płyty Let It Be - prawdopodobnie musiałem jej też słuchac bedąc małym chłopcem, tyle że nie wiedząc nawet że to Beatlesi.
przez te kilka lat troche uświadamiałem sobie wartośc muzyki. Na Beatlesów natknąłem się w 94 roku za sprawą Live At The BBC już w pełni śwaidomy wielkości zespołu i wtedy sięgnełem po jakieś ich składanki z wczesnego okresu które znalazłem w domu i pamiętam, że najbardziej lubiłem No Reply - ten kawałek miał w sobie jakiś niepokój, napięcie, przerwany w połowie krzyk... zawsze wyczekiwałem tego numeru słuchając tych "bestów".
Sporym wydarzeniem był powrót TB 95 roku za sprawą Antologii - Free As A Bird było dla mnie pewnym zaskoczeniem poniewaz ciągle obca mi była późna twórczość zespołu. I tu mam pewien żal do starszego rodzeństwa, którzy jakoś dziwnie ukrywli przede mna te dojrzalsze i mniej przebojowe oblicze zespołu do dzis uważając je nawet za mniej udane a nawet dziwaczne (!).
Przełom nastąpił dopiero w 98 roku. Zamówiłem kilka starszych numerów Tylko Rocka sprzed lat, obowiązkowo z wkładką o Żukach. Jakież było moje zdziwienie jak zobaczyłem tych długowłosych i brodatych facetów na zdjęciach! I dowiedziałem sie w końcu o późniejszych płytach - pamiętam, że Biały Album wziałem za płyte z odpadami - jakaś biała okładka, długaśny spis utworów a wsród nich niecierpiane przeze mnie wówczas Ob la Di Ob La Da - wnosek był jeden - tej płyty nie chce nawet poznawać. Normalnie myslałem, że tam sa same takie Oblada
Wczytywałem się w recenzje i nie dowierzałem, jakiEś eksperymenty, narkotyki, ostry rock, same okładki juz mnie intrygowały.
Oczywiście znałem te podstawowe przeboje typu Hey Jude czy Oh Darling ale jedynym "innym" nagraniem z jakim dotychczas miałem doczynienia to było Strawberry Fields. Strasznie się napaliłem na 2 nagrania - I Am the Walrus i I Want You. Z opisu wynikało, że pierwszy to jakiś szalony kolaż dzwiękowy a drugi to najlepszy rockowy kawałek Johna jaki powstał. I szczęśliwym trafem natrafiłem na oba jeszcze w tym 98 roku. Walrusa usłyszałem w RMFce - to był dla mnie szok! Nie poznałem Lennona, tylko skojarzyłem, że ktos śpiewa ten tytuł - później wszystko dopasowałem, no tak zwariowane jak cholera, no i ocknąłem się, że to jednak Lennon śpiewa! Z I want You było podobnie - ale ten kawałek wsztrżasną mną od pierwszj chwili i także nie poznałem w tym Beatlesów, dopiero człowiek w radiu powiedział, że to było I want You TEGO zespołu. To była chyba najbardziej magiczna chwila w moim muzycznym życiu, której skutki odczuwam do dzisiaj...
W międzyczasie zacząłem interesować się Lennonem jako postacią, z początku z powodu jego tragicznej śmierci. Pamiętam wywiad z Yoko jaki Piotr Metz przeprowadził z okazji Antologii Lennona i pamiętam, że zakochałem się na smierć i życie w Jealous Guy...Do dziś darze ten utwór szczególnym uczuciem, chyba od niego wzięła sie moja fascynacja muzyką Lennona.
Od samego początku 99 roku rozgladałem się wszedzie za płytami Beatlesów ale trafiłem jedynie na składaki i w rezulatcie poznawanie muzyki Czworki szło mi jak krew z nosa
Nie było internetu, nie znałem nikogo z moich rówieśników kto by ich lubił, brat miał wszystko tylko na winylach ale jak na złość nie działał gramofon. Wyobrażacie sobie moją wsciekłość?! Moja historia wcale nie była taka, że mam naście lat, każdą muzykę mogę miec od zaraz a żeby spotkac ludzi o podobnych fascynacjach wystarczy wejść na forum.
W każdym razie moja 18-tka minęła wyłącznie z muzyką Beatlesów, ale ich zbiór był mocno ograniczony - ja nie wiedziałem nawet co takiego piszczy na Białym Albumie :/
Ale wszystko się diametralnie zmieniło jeszcze w czerwcu 99 roku. Czy ktoś pamięta wakacyjny program w radiu RMF FM poświęcony Beatlesom? To był taki cylki - codziennie puszczali po 2 kawałki Bitlów na antenie w formie konkursu - trzeba było te utwory zapisywać. To był ten przełom w moim beatlesowskim życiu
Nagrywałem wszystko, bo byly również ciekawe komentarze do poszczególnych utwórów, przede wzystkim jednak POZNAWAŁEM muzyke! Od czerwca do września natknąłem się na około 50 nie znanych mi kawałków z późniejszej twórczości - w tym czasie tak mnie wzieło, że słuchałem wyłącznie Bealesów, pewnie to znacie, wszystko co do tej pory słyszałem tak bardzo bledło przy tej nowej fascynacji, że nie istniało dla mnie prawie nic innego - tutaj mógłbym pisac godzinami... W ogóle było to dośc ciekawe poznanawanie twórczości Beatlesów bo odkrywałem srednio jeden utwór na dzień i ten nowo poznany kawałek katowałem niemiłosiernie i żyłem w oczekiwaniu na kolejny. To szło tak powoli ale intensywnie...Niesamowite jest tez to, że w większości przypadków pamiętam TEN PIERWSZY odłuch poznawanych numerów i pamiętam dobrze moja reakcje na nie. Np. A day In The Life wydawał mi się totalnie nie zrozumiały a orkiestra tak dziwaczna, że nie mogłem się jakoś doszukać w tym sensu. Happiness Is A warm Gun - pamiętam tę chwile i nigdy nie zapomne - byłem rozczarowany bo spodziewałem się psychodelii (w ogóle o tych utworach dużo już wiedziałem z TR), a przejechał się po mnie walec, poza tym utwór się bardzo niespodziwanie skończył, ilez razy tego musiałem słuchać... Revolution 9 - totalna porażka! Słuchajć Everybody's nie dowierzałem, że Beatlesi mogli tak przyczadzić, nie to żebym nie miał wcześniej doczynienia z hard rockową jazdą, ale żeby Żuki. Z kolei niektóre jak Sexy Sadie czy Magical Mystery Tour były mi od początku tak bliskie jakbym sie z nimi urodził. Chyba najbardziej olsniwające było wsłuchanie się pierwszy raz z MMT - to jedna z tych chwil których nigdy nie zapomne...
Była tylko jedna osoba z która dzieliłem tę fascynacje i to tylko na czas wakacji, bo tak to byłem mocno osamotniony w swej Beatlemiani, włąsciwie az do 2005 roku...
Oczywiście jasne było od początku, że Biały Album jest płytą zupełnie wyjatkową i nie porywnywalna do niczego innego. Był najbardziej zwariowany, twórczy, ciężki, różnorodny - było tam właściwie wszystko. A potem na początku 2001 wziałem się mocno za solową twórczość - i cała fascynacja zaczęła się od nowa. Plastic Ono Band i All Things Must Pass okazały sie być płytami na miare Abbey Road I Pieprza, nie wierzyłem, że po rozpadzie John i George mogliby tego dokonać. Uważam, że mniej sie o nich mówi jedynie dlatego, że juz nic w muzyce nie odkrywały i że nie był to już ten legendarny szyld "The Beatles", jakby juz nie ta magia, ale tak w sensie czysto artystycznym to zarówno George jak i John w tym 70 roku ukazali swe najdojrzalsze oblicza. Paul moim zdaniem nigdy nie nagrał genailnej całości, nagrywał tylko pojedyńcze utwory na miare geniuszu dawnego zespołu porozrzucane na róznych albumach, ale jego solowa twórczość równiez była dla mnie sporym zaskoczeniem, zwłaszcza 3 płyty: Band On The Run, Back To The Egg i Wild Life. Ram polubiłem dużo później... Zresztą Paul swój artystyczny wzlot miał juz na Abbey Road moim zdaniem. Jednak przy Wild Life, Old Siam Sir i Monkberry znów mi serce zadrżało tak jak to było z Beatlesami właściwymi...
Gdybym spotkał jakiegos Beatlefana w okresie mojej największej Beatlemanii (1999-2002) to byłbym chyba najszczęsliwszym człowiekiem na świecie i pewnie zagadałbym na śmierć biedaka...A tak tłumaczyłem bezskutecznie różnym osobom, szczególnie w środowisku cieższej muzyki jaki zespół jest najlepszy na świecie bla bla bla... wszystkie te nawracania, puszczanie I Want You poszło jak krew w piach...na marne. W swojej naiwności myślałem już, że jestem jakimś nienormalnym wyjątkiem i Beatlefanów w moim wielku po prostu nie ma... wiem, nie do uwierzenia. W 2005 odkryłem, że tak na szczęśćie nie jest...jednak ten internet to ciekawy wyna