Przeczytałam wspomnienia DżejDżeja z wielką ciekawością i wprawiły mnie one w uczucia... ambiwalentne.
Z jednej strony uderzyło mnie to, jak NIEMOŻLIWE wydają się dzisiaj tamte czasy. Że tak to było, że funkcjonowało i było swojego rodzaju "normalnością"... to, że nie można było mieć Beatlesów na wyciągnięcie ręki, a zdobycie czegokolwiek do słuchania na własność (nawet nie prawdziwego albumu czy singla!) wymagało kombinowania, umiejętności technicznych, odpowiednich znajomych i mnóstwa czasu. Patrząc na to wstecz, trudno uwierzyć, że tak kiedyś wyglądała rzeczywistość Beatlefana.
I jakkolwiek niewyobrażalne wydaje mi się to, co DżejDżeju opisałeś, jest też w pewien sposób fascynujące, a nawet... do pozazdroszczenia.
Ja swoją fascynację Beatlesami rozwijałam już w realiach gospodarki wolnorynkowej, ale jednak daleko przed czasami powszechnego Internetu i dostępu do wszystkiego za pośrednictwem paru kliknięć. Wtedy, we wczesnych latach 90., zdobycie czegokolwiek o Wielkiej Czwórce też nie było łatwe. Owszem, były już dostępne w sklepach kasety, a potem płyty CD - ale i realia finansowe były zupełnie inne, i taka płyta CD bywała może prezentem urodzinowym, raz na rok. Winyle mojego taty w owym czasie niestety musiały przeczekać swój czas schowane w piwnicy, więc ja również "mozolnie" poznawałam krok po kroku dyskografię Fab Four. O dostępie do jakichkolwiek informacji na temat samego zespołu już nawet nie warto wspominać - do dziś pamiętam, z jaką radością odkryłam, że z jednej biblioteki w moim rodzinnym mieście można wypożyczyć CAŁĄ KSIĄŻKĘ O BEATLESACH! (Chromcewicza). Potem były tzw. Sellesy - kto pamięta, ten zrozumie
Dziś nad wartością merytoryczną zamieszczanych tam informacji można tylko litościwie spuścić zasłonę milczenia, ale wtedy wydawały one się bezcenną kopalnią wiadomości o Beatlesach i ZDJĘĆ!
Pamiętam też, z jaką skrupulatnością przeglądałam ukazujące się w tamtych czasach tzw. "kolorowce" z nadzieją znalezienia chociażby strzępka informacji o Beatlesach. Każdy taki najmniejszy wycinek z ""Życia na Gorąco" czy "Vivy!" był dla mnie skarbem. Btw do dziś pamiętam wycinek poświęcony... batalii o telewizor, która - jak donosiło jedno tego typu pisemko - miała się rozegrać pomiędzy Sir Paulem McCartneyem a jego dziećmi. Ostatecznie, jak można było się dowiedzieć, Sir Paul McCartney miał powiedzieć, że jako sługa Jej Królewskiej Mości on rządzi w tym domu i telewizor jest jego!
Potem przyszły czasy bootlegów, najpierw na CD, potem - olaboga! - na DVD. Każdy słuchało/oglądało się po kilka razy, każdym się niesamowicie ekscytowałam.
Jeżeli więc mnie sprawiały ogromną radość tego typu rzeczy, jak bardzo wszelkie info o Beatlesach czy kawałek utworu musieli doceniać ludzie w latach 60.? Z własnego doświadczenia wiem, że takie z trudem zdobyte "Beatlesalia" bardziej się ceniło, a wtedy to już nawet nie ma porównania. To musiały być trudne, ale dzięki temu o wiele bardziej "magiczne" czasy.... Dzisiaj, przyznaję, po większości informacji o Fab Four prześlizguję się "jednym okiem", artykuły w gazetach i zwłaszcza w necie często rażą mnie swoją nierzetelnością czy ogólnością, a do biografii Fab Four prawie w ogóle nie zaglądam od kiedy przeczytałam Lewisohna. Ekscytacja związana z poznawaniem Beatlesów gdzieś się ulotniła, bo nie bardzo jest na nią miejsce w świecie, w którym wszystko jest dostępne na wyciągnięcie ręki.
Tak jak dokładnie napisałeś w ostatnim zdaniu - to już nie ta pasja, co kiedyś...