Właściwie mógłbym swoją ocenę skompilować posługując się wybranymi zdaniami Przedmówców
, ale spróbuję własnymi słowy.
Rzeczywiście, bardzo trudny rok do wskazania tego „lepszego” z Dwóch Geniuszy...
Bez wątpienia jest to właśnie czas, kiedy McCartney ostatecznie stał się Takim Twórcą, jakiego świat kocha najbardziej: Kompozytorem Melodycznym: Eleanor Rigby, Here There And Everywhere, For No One, Got To Get You Into My Life, Yellow Submarine, Good Day Sunshine, Woman, The Family Way (te dwa ostatnie zupełnie niesłusznie niszowe) - żadnej z tych kompozycji nie sposób odmówić melodyjności i chwytliwości (pomijam już to, że Macca wreszcie ‘ruszył’ tekstowo).
Ale Lennon „nie odpuszczał”. Tomorrow Never Knows wyprzedza swój czas o galaktyki! Gdyby w 1966 roku nie było Tego Utworu, wskazałbym na McCartneya.
Jest jeszcze jeden ‘drobny element’… Wiem, że reguły są takie, że bierzemy pod uwagę utwory WYDANE w danym roku. Ale… to jest tak, jak w amerykańskim sądownictwie: podczas procesu wygłaszana jest jakaś kwestia, któraś ze stron reaguje „Sprzeciw!”, sąd się przychyla i informuje ławę przysięgłych, żeby w swojej ocenie ZIGNOROWALI tę wypowiedź. Mmm „zignorowali”… Kurcze, ale przysięgli to ZWYKLI ludzie! którzy
usłyszeli to co usłyszeli i zawsze w takiej sytuacji (oglądając filmy) zastanawiam się NA ILE takie „zignorowanie” jest realne/możliwe…
Po cóż ten wywód?
Otóż, na zasadzie analogii, ja nie mogę zapomnieć, „zignorować” faktu, że
w listopadzie 1966 powstało Strawberry Fields Forever. Odkąd o tym wiem, ja to po prostu WIDZĘ w tamtym momencie, nie jestem w stanie wykluczyć tego ze świadomości (byłbym kiepskim ławnikiem
). Jak sobie pomyślę, że w kwietniu powstało Tomorrow Never Knows, a w listopadzie Strawberry Fields Forever, to Lennon zostawia DALEKO w tyle cały ówczesny (i nie tylko ówczesny) świat muzyczny, z wyjątkiem… McCartneya
, który… całe Szczęście, że stworzył wówczas Eleanor Rigby, bo byłaby Fab-Dysproporcja
.
Myślę, że
każdy wynik w roku 1966 jest do przyjęcia. Cały czas waham się nad przechyleniem werdyktu w jedną lub drugą stronę, ale której opcji by nie wybrać, wydaje mi się, że nie byłaby to druzgocąca przewaga, tylko taka „przeważka” (delikatna jak waszka
). Toteż, najuczciwwszym rozwiązaniem jest wg mnie
Remis.
Co do mojego rankingu Lennon/McCartney 1966. W roku 1966 nie mam kompozycji któregoś z nich, której specjalnie bym nie lubił, włącznie z niezbyt tutaj przez niektórych hołubionymi And Your Bird Can Sing, Doctor Robert, czy Good Day Sunshine. Najmniej do mnie trafia… Paperback Writer. Podobnie jak Maxwell uważam, że wersja mono jest o niebo lepsza niż stereo (z tego co pamiętam odkryliśmy to razem, ale wydaje mi się, że nie przy okazji remasterów 2009, tylko jeszcze wcześniej - przy okazji boxu ‘UK Singles Collection’).
Moja Dziesiątka L/M 1966(dwa pierwsze tytuły najchętniej umieściłbym ex aequo na szczycie)
1. Tomorrow Never Knows
2. Eleanor Rigby
3. Here, There And Everywhere
4. I’m Only Sleeping
5. For No One
6. And Your Bird Can Sing
7. Rain
8. Yellow Submarine
9. Got To Get You Into My Life
10. She Said She Said
_________________
WISH is the future and
ASH was the past, what stood in between was
WISHBONE ASH.