Dzieki Chlopaki za aryciekawe odpowiedzi w watku i znowu przepraszam za brak polskich znakow
Fangron napisał(a):
Mit o tym, że Ringo był "tylko perkusistą", i to "nie najlepszym w The Beatles", takim członkiem zespołu dokooptowanym na siłę, no bo bez bębnów ciężko utrzymać rytm, a w sumie to nic od siebie nie dołożył.
Mit o Ringo mialam w zanadrzu ale nie wyjelam, bo wiedzialam, ze na bank sie pojawi
Oczywiscie, ze takie przekonanie to wierutna bzdura, chociaz... ujecie rzeczy nieco inaczej - jakoby Ringo byl "najwiekszym szczesciarzem w historii show businessu" - sprawia, ze nabiera ona nieco innego, i nieco bardziej zgodnego z prawda, znaczenia
Pamietajmy jednak, ze Beatlesi chcieli miec Ringo rowniez dlatego, ze byl jednym z najlepszych bebniarzy w Liverpoolu. Zwolennicy teorii "Ringo was just Ringo" nie doceniaja tez jego, jesli mozna to tak ujac, emocjonalnego wkladu w zespol. Czesto byl takim "plasterkiem" na rozne zadrapania w grupie. A ja ponadto jestem zwolenniczka jeszcze jednej tezy - ze czterej Beatlesi to byly cztery czesci jednego jablka i bez Ringo po prostu nie moglo sie udac
A podobno niesamowita jest gra Ringo w "Rain"... znawcy niech zweryfikuja.
Fangron napisał(a):
Moim zdaniem to pokłosie Beatlemanii...
Cos w tym moze byc. W kolejnym poscie Argus jako jeden z mitow podal przekonanie, ze Beatlesi sa przereklamowani. Mam wrazenie, ze osoby wypowiadajace taka kwestie bardzo czesto kojarza The Fab Four glownie z Beatlemania, i prawdopodobnie wydaje im sie, ze ten tytul najslynniejszego zespolu to za te Beatlemanie wlasnie - co jest oczywista nieprawda.
Fangorn napisał(a):
Ja bym podzielił to zjawisko na dwie rzeczy: niedocenianie i niezdawanie sobie sprawy. To znaczy "niedocenianie aktywne" i "niedocenianie pasywne", że tak powiem. Różnica zasadza się na intencji i wiedzy osoby wyrażającej poglądy.
Tu sie zgodze. Sa osoby (choc raczej nieliczne i raczej ponizej pewnego wieku), ktore po uslyszeniu nazwy "The Beatles" powiedza "Beatlesi? A kto to byl?", i sa takie, powiedza " Znam, ale wedlug mnie to oni byli przereklamowani, o wiele lepsi byli..." i tu wstawia swoja ulubiona kapele.
Yer Blue napisał(a):
Mocno funkcjonującym mitem na linii Lennon vs McCartney wydaje się natomiast nazywanie jednego rock&rollowcem z krwi i kości a drugiego twórcę słodkich pioseneczek.
Totalna zgoda. To jest jeszcze umacniane przez robienie analogii typu jak w jednym zespole jeden lider jest niepokorny i butny, a drugi spokojny i ma sliczne oczy (vide u nas w Czerwonych Gitarach odpowiednio Klenczon i Krajewski), to od razu ten pierwszy musi byc nazywany Lennonem, a drugi McCartneyem
Fangorn napisał(a):
To drugie podejście charakterystyczne jest dla traktowania wpływu The Beatles na współczesne oblicze kultury. Dziś chyba większość "zwykłych ludzi" nie zdaje sobie sprawy, jak lata 60. (i w ogromnym stopniu Beatlemania) zmieniły oblicze kultury popularnej; wiele zjawisk z lat 60. (ot, choćby pop-art) pomogło ukształtować nowe pojmowanie sztuki i jej relacji do życia codziennego.
Pelna zgoda!!
Wiekszosc ludzi nie ma bladego pojecia, jakie realia panowaly w branzy muzycznej w momencie, kiedy Beatlesi wydawali pierwszy singiel. Nie zdaja sobie sprawy, ze nawet te wysmiewane dzis garniturki czy juz na pewno fryzury to byla rewolucja. "Love Me Do" jest moze slodkie i o milosci ale bylo WLASNA KOMPOZYCJA, co bylo w owym okresie niespotykane. Nawet okladka Please Please Me byla fenomenem - moze jeszcze niczym sie nie wyrozniala, ale zespol mial wklad w to, jak bedzie wygladac!
Ponadto w ogole dzis juz nie ma tej swiadomosci, jak brzmiala w owym czasie muzyka popularna, czego sie sluchalo i co bylo modne. Nie wiem, czy najbardziej nie irytuje mnie to wlasnie "Aaaa, bo Beatlesi to na poczatku tylko takie spokojne piosenki spiewali, nie to co (znowu ci nieszczesni
) Rolling Stonesi". To stwierdzenie moim zdaniem zaklada, ze na poczatku lat 60. nagrywana i sluchana byla tez inna muzyka, w opozycji do slodkich utowrow Beatlesow. Taaa, bo w 1962 roku panowalo super ostre brzmienie, a tu nagle pojawili sie Beatlesi i jednym utworem cofneli muzyke o dwie dekady. Dopiero, patrzcie, znikad pojawili sie Stonesi i Animalsi i z naprowadzili muzyke na wlasciwe tory.
A wracajac do mitow, to mam jeszcze dwa
7. Mit o tym, ze Beatlesi i Rolling Stonesi byli dla siebie rywalami i wrogami - tylko czesciowo prawdziwy. Rywalizowali moze o miejsca na listach przebojow, ale bardziej obserwowali sie wzajemnie, niz byli dla siebie bezposrednim zagrozeniem. Muzycznie bowiem nadawali troche na innych torach: np. grupa Jaggera bardziej w strone bluesa, ktorym Beatlesi raczej sie nie inspirowali, a Beatlesi nagrywali covery zenskich grup wokalnych itd.
Jesli juz mialabym wskazywac glownego artystycznego rywala Beatlesow, to byli nim raczej Beach Boysi. Pamietamy slynna rywalizacje Revolver - Pet Sounds - Sgt Pepper (ktorego wydanie wpedzilo zreszta w Wilsona w depresje)- niedokonczony Smile.
Warto jeszcze w temacie Stonesow dodac, ze to ich image powstal w opozycji do beatlesowskiego, a nie odwrotnie... skoro juz mowa o produktach marketingowych
Zawsze zreszta uzywam tego argumentu na odparcie zarzutu, ze Beatlesi byli, jak to wlasnie przytoczyl Argus, produktem marketingowym. A czym innym przepraszam bylo "Would you let your daughter marry a Rolling Stone"?
8. Mit pozytywny - ze Beatlesi nagrali pierwsza plyte koncepcyjna w historii. Mowa oczywiscie o Sierzancie Pieprzu, ktory zadna plyta koncepcyjna sie nie objawil
Juz pierwszy byl Zappa i juz bardziej za koncepcyjny album mozna bylo uznac "Face to Face" Kinksow z 1966 roku.
PS
Argus napisał(a):
Mam tylko jedno pytanie: dlaczego nie zachowałaś TAKIEGO WĄTKU na długie jesienno-zimowe wieczory?
Bo mamy sezon ogorkowy na forum i trzeba bylo jakos temu zaradzic
Fangorn napisał(a):
czy u nas Tuwim jako autor wierszy dla dzieci (a przecież napisał "Bal w operze", ale o tym mało kto wie).
Tuwim jak Tuwim, ale jak Brzechwe raz wlasnie tak zaszufladkowano, to juz nigdy nie udalo mu sie przekonac ogolu, ze potrafil pisac wiersze takze dla doroslych
chociaz biedak probowal...