Yer Blue napisał(a):
Właśnie zobaczyłem, że J.K. Simmons dostał oscara za rolę drugoplanową - wg mnie stworzył wybitną kreację i to on na dobrą sprawę nakręca ten film.
Nie zapominaj o genialnie dopasowanej muzyce
Dzięki napięciu, jakie wygenerowane zostało z relacji Simmons-Teller plus dobraniu odpowiedniej muzyki film oglądało się niczym thriller. Szczególnie końcówka była pod tym względem olśniewająca.
Obejrzałem "Śmierć Johna L." i moje wrażenia po filmie są mieszane. Na pewno nie jest to najlepsze dzieło Tomasza Zygadło, choć jest to całkiem niezły obraz. Fabuła koncentruje się na losach Zbyszka Gąsiora - idola młodzieży, odnoszącego niezwykłe sukcesy muzyka, którego "zna i podziwia pół Polski". Tymczasem prywatnie Gąsior - choć nie chce się do tego przyznać przed samym sobą - jest wrakiem człowieka, mającym do wszystkich pretensje, kluczącym między kolejnymi imprezami, kochankami, trasami koncertowymi, wywiadami a wizytami u synka i matki. Kolejne stadia upadku moralnego i życiowego bohatera doprowadzają do kulminacyjnego rozwiązania (jednego z dwóch - albo się podniesie, albo pogrąży; nie zdradzę zakończenia).
Film jest miażdżącą krytyką ówczesnej (połowa lat 80.) kultury popularnej w Polsce na przykładzie muzyki, jednak inaczej niż to było np. w "Wodzireju" i "Bohaterze roku" Falka (do których poziomu ten film nie dorasta), tutaj skoncentrowano tę krytykę na wpływie na życie jednostki. Dlatego muzyka popularna w filmie kojarzy się jednoznacznie z imprezami suto zakrapianymi alkoholem i seksualnymi orgiami. Na każdym kroku znajomi spoza kręgu muzyków przypominają bohaterowi, jak daleko mógł zajść i gdzie tymczasem skończył. Średnio to moim zdaniem wyszło.
Główną rolę gra Wojciech Wysocki, który radzi sobie całkiem nieźle (choć zawsze wolałem go w rolach życiowych nieudaczników, jak np. u Koterskiego). Brak mu jednak "estradowej charyzmy" (w końcu miał grać idola młodzieży), no i ze śpiewaniem też jest nie najlepiej. Epizody gwiazd (Stuhr, Bilewski i przede wszystkim Bista) pierwsza klasa, niezły Grzegorz Wons, ciekawa rola młodego Grzegorza Turnaua (wywijającego solówki na gitarze!), w jednej scenie pojawia się na chwilkę Maciej Maleńczuk.
Film jest dość depresyjny, nie jest szczególnie trudny w odbiorze, nawiązań do Johna Lennona jest kilka (poza tytułem), więc można śmiało obejrzeć. Nie zachęcam, ale i nie odradzam.
Jeśli ktoś miałby ochotę zapoznać się z kinem Tomasza Zygadło, to polecam na pewno jego "Ćmę". To historia redaktora nocnego programu radiowego, Jana (wspaniały Roman Wilhelmi), który udziela wsparcia i porad słuchaczom. Z czasem presja bycia "popielniczką, do której ludzie wyrzucają swoje śmieci", jak to określa bohater, staje się nie do zniesienia. Do tego redaktor przeżywa problemy z żoną, synem i kochanką. Jan szuka pomocy u psychiatry (Piotr Fronczewski), jednak prowadzenie nocnego programu, choć tak wycieńczające, działa na niego jak narkotyk. Ostrzegam, że film jest mocno dołujący! Choć na pewno wart obejrzenia.