To i nareszcie ja się wypowiem, chociaż ze swoim faworytem w tym pojedynku zdradziłam się już we wcześniejszej części wątku.
Zresztą ci, którzy znają mnie trochę lepiej, wiedzą doskonale, że jestem absolutną fanką Revolvera i jest to moja absolutnie najukochańsza płyta, amen.
Jednak nie jest tak, iż jest ona dla mnie faworytem zdecydowanym. Sierżant Pieprz - mój nr 2 - trochę depcze jej po piętach i czasami trudno mi uzasadnić, dlaczego R w moim rankingu to nr 1, a SP to nr 2, a nie odwrotnie.
Revolver powstawał w zdecydowanie mniej komfortowych warunkach niż jego następca. Zespół jeszcze koncertował i aczkolwiek chciał już tworzyć ambitne albumy, jeszcze nie mógł całkowicie poświęcić się temu w studio. To trochę tak, jakby jedno dziecko wychowywać pracując zawodowo, a na drugie wziąć urlop rodzicielski - no i które będzie lepiej "wychowane"?
Ale paradoksalnie może dlatego wiele rzeczy zachwyca mnie na Revolverze bardziej niż na Pieprzu. Począwszy od fantastycznego, przyostrzonego otwarcia - jednego z lepszych openerów u Bitli w ogóle - z tekstem, który od razu sygnalizował, że skończyli się Beatlesi śpiewający o tym, kto kogo kocha. Poprzez przepiękną Eleanor Rigby - kiedyś o tym nie myślałam, ale teraz, przeżywszy już jakiś czas 24 rok życia, jestem coraz bardziej zdumiona faktem, że taki wrażliwy tekst, oparty na tak celnych obserwacjach rzeczywistości, napisany został przez "szczyla" w tym wieku! Kocham też Paulowe For No One, delikatne, liryczne, które również dowodzi znakomitego zmysłu obserwacyjnego swojego autora. Czy to nie na tym albumie zresztą Paul nie ujawnia się, po raz pierwszy, jako mistrz konstruowania historii?
Rewelacyjny na Revolverze jest John. O Tomorrow Never Knows nie będę pisać nic, bo wszystko już o nim zostało powiedziane, poza tym może, że słucham tego utworu niemal na klęczkach
Ostatnio przyjaciółka, obejrzawszy "Mad Menów", poprosiła mnie o ten utwór. Wysłuchała i stwierdziła, że ten utwór brzmi tak, jakby był nagrany dziś. I'm Only Sleeping, She Said She Said - kolejne Johnowe perły. Uwielbiam też nie do końca cenionego tu Doctora Roberta, ja przy tym kawałku po prostu odpływam
To Doctor Robert rozpoczyna zresztą ukochaną przeze mnie "narkotykową suitę", prowadzącą do końca albumu wraz z katharsis w finale. (Gdyby na stronę B przerzucić Yellow Submarine, She Said She Said i I'm Only Sleeping, cała strona byłaby okołonarkotykowa).
Nie ujmuję przy tym nic Sierażantowi. Obie płyty są znakomite i wg mnie mają wiele cech wspólnych. Jedną z nich jest to, że niektóre utwory, które się na nich znajdują, słuchane osobno nie zapierają tchu w piersiach. Ale słuchane w kontekście całości albumu stają się arcydziełami. Efekt synergii - przynajmniej ja to tak odczuwam.
Odnośnie okładek już nie mam takich wątpliwości, wygrywa Revolver zdecydowanie. Pieprz ma piękną oprawę ale to trochę nie moja estetyka. Wolę artystyczną wizję Voormanna. Chociaż gdzieś w duszy po cichu jest mi szkoda, że nie jest to okładka nawiązująca bardziej do przewrotnego tytułu albumu.
Jeszcze słówko odnośnie Pet Sounds. Bardzo długo wzbraniałam się kiedyś z poznaniem tego albumu, bo skoro ma być rzekomo lepszy od mojego ukochanego Revolvera... Wreszcie przesłuchałam, od tamtego czasu wracam do niego niekiedy i cóż. Albo to nie moje dźwięki, albo król zdecydowanie jest jeden