Od soboty staram się otrząsnąć z szoku i jakoś dojść do siebie, ale nie da się tak po prostu "wyrzucić" z pamięci dnia, na który czekało się od dawna. Nie da się zapomnieć o najpiękniejszym dniu życia i normalnie wrócić do rzeczywistości, trzeba się "zmuszać"...
Oglądam te wszystkie filmiki, zdjęcia i normalnie....targają mną skrajne emocje. Przede wszystkim - niedowierzanie. Bo jak uwierzyć w to, że spełniło się marzenie swojego życia - marzenie, które jeszcze w styczniu, lutym (a dla mnie nawet jeszcze w kwietniu...) - wydawało się sprawą nie do wykonania, głupią mrzonką, którą można odłożyć na półkę i skatalogować jako "marzenie niemożliwe do spełnienia"? Gdyby mi ktoś w grudniu czy styczniu powiedział, że uda mi się usłyszeć Paula na żywo (a tym bardziej zobaczyć z kilku metrów!!
pozdrawiam macho, miło było w końcu poznać Cię osobiście przed bramą nr 7, kiedy Macca wjeżdżał na soundcheck
), to chyba bym tę osobę wyśmiała.
Liczne relacje z koncertu, czy to w formie tekstowej, czy w formie video, w mediach i na forum, wyraźnie wskazują na to, że 22 czerwca i Paul McCartney w Polsce to jednak nie był tylko piękny sen.....Dzięki tym dowodom czasem zdarza mi się uwierzyć, że to się naprawdę stało, że to ten sam Paul, który stworzył tyle nieśmiertelnych piosenek, z Beatlesami, Wingsami i solo; ten sam Paul, który z Johnem, Georgem i Ringo tworzył Sierżanta czy Abbey. Wtedy ogrania mnie wielka radość i zaczynam śmiać się sama do siebie i do ludzi wkoło; zaraz jednak wkracza smutek i przygnębienie że to już "po"..... Zdecydowanie przyjemniejsze było niecierpliwe wyczekiwanie na ten koncert, niż dzisiejsza świadomość, że dzień 22 czerwca A. D. 2013 przeszedł już do historii.....Słyszałam o stwierdzeniu "depresja pokoncertowa" i muszę przyznać, że jest w nim wiele prawdy, przynajmniej jeśli chodzi o koncert TAKIEGO formatu...
Odkąd znam Beatlesów, zdążyłam już zwiedzić Londyn ich śladami i być na koncercie Ringo, w co swego czasu również nie wierzyłam. To jednak nic w porównaniu z ubiegłą sobotą.
Zawsze mówiłam - sobie i innym - że wciąż mam dwa wielkie marzenia do zrealizowania: koncert Paula i Liverpool. Z tym, że Liverpool mogę zwiedzić w każdej chwili, wystarczą "tylko" dwa czynniki: pieniądze i zdrowie; wiedziałam, że to może poczekać. A z koncertem Paula - z racji jego wieku - należało się pospieszyć....
Wielokrotnie wyobrażałam sobie ten moment, nawet bardzo, bardzo dokładnie. Nieraz śnił mi się po nocach. A podobno jest coś takiego, że jeśli o czymś bardzo mocno marzysz i bardzo, bardzo tego chcesz, to w końcu uda Ci się to spełnić, pomimo różnych przeciwności. Jeśli Ci na czymś zależy, to po prostu zrobisz wszystko. I jeśli Twoje marzenia, wizualizacje, stają się rzeczywistością, to wtedy jesteś w pełni szczęśliwą osobą.....W sobotę wiele razy musiałam uszczypnąć się w rękę
To od Paula zaczęła się moja Beatlemania - od "All my loving" (moja pierwsza piosenka Bitli), "I saw her standing there", "Michelle", dalej było "And I love her"....potem na krótko zainteresowała mnie osoba Ringo, a następnie znowu - przez długi okres czasu - numerem jeden był właśnie Macca.
Dlatego nigdy nie zapomnę, co poczułam przy "And I love her". Nie przy "Eight days a week" czy "All my loving" (które również powstawały 50 lat do tyłu), tylko właśnie przy "And I love her".....Na chwilę dotarło do mnie, gdzie właśnie jestem (a obok mnie jedna z najfajniejszych osób, jakie miałam szczęście poznać ) Nie da się tego opisać. To jest tym piękniejsze, że on gardzi śpiewaniem z playbacku i pomimo lat (i czasem drżącego głosu) woli pokazać autentyczność....
Co do reszty koncertu - z racji "przedpremierowego" spotkania Paula przed Stadionem, nasze oczekiwanie na wyjście Macci na scenę miało nieco inny charakter; nie było aż tak wielkich emocji. Mimo tego już pierwszy utwór porwał mnie z krzesła i w sumie całość koncertu wystałam (na wolniejszych kawałkach), wyśpiewałam, wykrzyczałam (ochrypłam, jak pewnie większość z Was: wink: ) i wyskakałam ile tylko miałam sił w nogach (pomimo tego, że dokuczał mi straszny głód i pragnienie z racji upału - ale jak na takim koncercie można wyjść...? ). Dziękuję dziewczynom za nami - dziękuję podwójnie: raz - za refleks i zrobienie zdjęcia (jednego z dwóch), kiedy Macca wjechał na próbę (cóż za pamiątka!), a dwa - za to, że na koncercie ani myślały siedzieć i nie przeszkadzały im nasze szalone wygibasy Muszę przyznać, że tylko na "1985" (a może to było "My Valentine"?) dałam nogom odpocząć - a właściwie była to "zasługa" pana z ochrony, który upominał nas już któryś raz z kolei. Gdy tylko zmienił miejsce położenia - oczywiście znów zaczęłyśmy tańczyć
Ochrona dała nam się we znaki jeszcze raz, kiedy zauważyłyśmy spore poruszenie w alejce na prawo od nas i same udałyśmy się w tym kierunku. Przez moment dało się podejść dość blisko, jednak potem ochrona zaczęła nas spychać do tyłu.....jak już napisałam w innym temacie - "dzięki" temu nic nie pamiętam z "Maybe I'm amazed" i "The long and winding road". Jedyny plus - kilkanaście łez mniej. Dopiero na drugi bis podeszłyśmy prawie do A, bo ludzie - dziwni ludzie z tamtych miejsc - właśnie zmierzali w kierunku wyjścia.
Ktoś pisał, że po koncercie wszyscy wychwalają Paula i nikt nawet nie próbuje go krytykować. Odpisując tej osobie "powiem" tak: mam bardzo poważny zarzut wobec Paula, bo było....za krótko! Mógłby "zmieścić" jeszcze wiele pięknych piosenek, np: dwa killery - "Hope of deliverance" i "Dance tonight", klasyczne "I saw her standing there", czy "Please please me", tytułowy "Sgt. Pepper..." (albo chociaż repryzę), "Pipes of Peace", piękne "My love", "Silly love songs", które szczerze uwielbiam, fantastyczne, miniaturowe "I will", rockowe "Jet", "Goodnight tonight", które na szczęście było przed, aż dwa razy..... i tak dalej, i tak dalej.....To oczywiście żart Któż inny, w dzisiejszych czasach, w TAKIM wieku, daje TAKIE koncerty....? CHyba nikt. Było tak cudownie, że nawet nie mam odwagi zgłaszać jakichkolwiek pretensji Musiałby grać chyba 3 dni z rzędu, żeby nam wszystkim dogodzić....zresztą, dawniej, kiedy koncert Paula był dla mnie "marzeniem niemożliwym do spełnienia" mówiłam sobie, że mógłby grać nawet "Temporary Secretary", a i tak byłabym szczęśliwa. "Temporary..." poleciało w secie DJskim, ja swoje zdanie podtrzymuję
Piszecie, że przez emocje nie pamiętacie za bardzo koncertu....ja pamiętam go bardzo dobrze, chociaż głupio mi się przyznać, że przy pierwszych dźwiękach genialnego "Band on the run" miałam - nie wiem czemu - jakąś czarną dziurę w głowie i zapytałam siedzącej obok mnie Oli (mojej kochanej Beatlefanki): "czekaj, czekaj....co to?"
Cóż mogę jeszcze napisać? Chyba to, co większość z Was. Macca zachowuje się tak, jakby czas go nie dotyczył. "Live and let die" czy "Helter Skelter"? - żaden problem, wciąż brzmią świeżo! Piękna setlista, normalnie hit za hitem.Tam było (prawie) wszystko, co w Paulu najlepsze - zarówno liryczne ballady, jak i soczyście rockowe kawałki. Zmiana tempa i nastroju - dopiero był przy pianinie, już chwyta za gitarę....
Energia go po prostu rozpiera, wydaje się, że nie ma dosyć. Trzy trzygodzinne koncerty na tydzień, o próbach nawet nie wspomnę (moje pytanie: SKĄD słyszeliście o piątkowym koncercie do pustych trybun??? ). Co lepsze - my, fani, zachowujemy się analogicznie - witamy Paula entuzjastycznie, Beatlemania w odmianie Maccamanii ma się naprawdę dobrze nad Wisłą, przyznam szczerze, że i do mnie wróciła...(najelpszy dowód? -
http://www.youtube.com/watch?v=fwLHADrubWk ....niby "nikt nie wiedział", gdzie Macca będzie nocować....)
A, i jeszcze: denerwują mnie opinie "wiecznie niezadowolonych", którzy mówią, że ta cała polska flaga na scenie i polskie zdania podczas koncertu to tak naprawdę żadne wielkie poświęcenie ze strony Paula. Wierzę w to, że podobnie zachowuje się w innych krajach, że - tak, jak mówicie - jest to w pewnym sensie "element" jego show. Ale to jest właśnie profesjonalizm. Równie dobrze mógł machnąć ręką i stwierdzić "nie będę sobie łamał języka i tak mi zapłacą". A mimo wszystko się postarał, co nieraz było naprawdę zabawne i urocze To miłe zobaczyć 71 - letniego Beatlesa, wymachującego naszą flagą.
Ponadto: cieszy powodzenie akcji "Hey Paul", jako, że dawno temu (bodajże w marcu) sama nieśmiało zaproponowałam zmianę refrenu w "Hey Jude". Po stokroć dzięki wszystkim zwariowanym "wolontariuszom", którzy wydrukowali tak wiele karteczek! Reakcja Paula - bezcenna.
Summa summarum: cieszę się ogromnie, że Paul wystąpił w Polsce i że dane mi było tam być!!!
be a tleska (karolina harrison)