Byłem tam! Widziałem i słyszałem z bliska Paula McCartney’a. Teraz wiem całym ciałem, a nie tylko jakąś najbardziej zdolną do abstrakcyjnego myślenia częścią umysłu, że to ktoś realny. Bo przez tyle lat oglądania go z daleka był przecież dla mnie postacią jak np. z filmu, w której istnienie na czas oglądania można także abstrakcyjnie uwierzyć.
A teraz na dodatek moje wspomnienia nie zaczną rozpływać się we mgle („vanish in the haze” - Help!) tak, że po paru latach sam miałbym trudności z uwierzeniem w nie. Bo mam super zapis super koncertu !!!
Oczywiście jakość takiego zapisu nie może być najlepsza. Prawdą jest, że są usterki i można im było zapobiec. Ale ... (o tym wielkim „ale” dalej). Dla porządku wypowiem swoje zdanie na ten temat.
- Obraz często lata, mało jest zbliżeń - jedna osoba musiałaby skoncentrować się na filmowaniu, ktoś inny na robieniu zdjęć itp.; ale pomysł ze statywem jest niedorzeczny, mógł to wymyślić ten, który, tak jak ja zresztą, był tylko w Pradze, gdzie wyjątkowo mało sprawdzali.
- Widoczne są głowy ludzi, a Paul jest prześwietlony - tu mogłoby pomóc wyłączenie w kamerze automatycznego dostrajania jasności i ręczna regulacja; bo teraz kamera starała się, żeby jak największe partie obrazu, czyli głowy ludzi i czarne tło ze sceny, były optymalnie jasne, co dało prześwietlenie głównej postaci.
Ale ... ! Te wszystkie uwagi, chociaż technicznie słuszne, ze względu na prawdopodobieństwo ich realizacji są prawie tak nierealne, jak rada udzielona fanowi totka po losowaniu „Widzisz te cyfry? Trzeba było te zakreślić!”. I zdaje sobie sprawę z tego chyba każdy, np. Wojtek
Cytuj:
Te uwagi nie są złośliwe, po prostu patrzę na to też okiem kamerzysty amatora, który nie odważył się wnieść swojej kamerki...Wstyd...
Najlepszym na to dowodem są inne tego typu zapisy, albo właśnie ich brak. Kto inny z miliona ludzi obecnych na tych koncertach pokonał mnóstwo warunków koniecznych do zrealizowania takiego przedsięwzięcia?!
Reasumując, film jest skarbem dla kogoś, kto tam był. Także dla fana chcącego mieć w swojej kolekcji każdy, zwłaszcza dobry bootleg. Ale jeśli ktoś nie spełnia któregoś z tych dwóch warunków, to niech kupi, jeśli jeszcze nie ma, chociażby DVD „Back in the US”. Piękny film i nic nie lata. A ja się cieszę, że na filmie Marka jest wszystko tak, jak było na moim jedynym w życiu koncercie. Akurat w podobnej bliskości od sceny, nie widzę siebie czy mojej rodziny, ale na lewo widać to miejsce - dziewczynę na barana przed nami. Mogę upewnić się, że naprawdę wybuchy były wspanialsze niż np. w Ameryce, i że Paul np. w „Blackbird” prawą ręką gra tak samo jak my (lewą) z nut, chociaż drugą rękę musimy jeszcze dopracować. Wspaniale!!!