Najpierw o spotkaniu na moście Karola. Należę do „silnej 6-cio osobowej grupy” (jedna rodzina), tej samej co Dreamer. Trochę się spóźniliśmy i na most dotarliśmy o 13. Były kłopoty z rozpoznaniem, kto jest polskim fanem, a kto czeskim zwyczajnym szarym człowiekiem. Próbowaliśmy iść tyralierą przez tę wschodnią część mostu, powtarzając głośno, na przemian czyli stereofonicznie, wymyślone na poczekaniu hasło „Number 9, number 9 ...”, ale nikt nie reagował. Pewnie ci co byli, poszli już do punktu zero. Dobrze, że my dotarliśmy tam na 14, bo to była ostatnia chwila, żeby znaleźć się tuż przy scenie, a nie jak ci strasznie śmieszni ludzie, VIPy, którzy wydali tyle kasy, żeby siedzieć tak daleko.
Tak, tak, oniemieliśmy zobaczywszy, że jesteśmy parę metrów od sceny. A potem Paul McCartney, Człowiek Legenda, jeden z Wielkiej Czwórki, uosobienie muzyki rozbrzmiewającej od 30 lat w moim sercu, osoba z marzeń tak nieosiągalnych, że można było zwątpić w jego istnienie, Paul Macca pojawił się prawie na wyciągnięcie ręki ...
Dalej nie mam szans, żeby oddać swoje wrażenia, musiałbym być jakimś poetą, a nie jestem ... najwyżej muzykiem, ale nie będę nic komponował, bo wiem, kto tu jest Kompozytorem.
Do mocnych wrażeń, opisywanych tutaj przez innych, dodałbym widok przez lorneteczkę, którą specjalnie zakupiłem, jak się dowiedziałem od Dreamera, że można wnieść legalnie. (oczywiście dzięki tej informacji wpadłem tylko na sam pomysł jej kupienia, legalność nie miała znaczenia, co potwierdził także mój skromny aparat fotograficzny, skromny w porównaniu z dokonaniami człowieka - studia nagraniowego, polskiego beatlesa). Otóż jeśli ta lorneteczka powiększa 6 razy, to oglądałem Paula z odległości jakieś półtora metra. Niesamowite wrażenie!!! Trochę bałem się oddychać, czy wykonać jakiegoś gwałtowniejszego ruchu, żeby mu nie przeszkodzić w śpiewaniu. Dlatego przez część koncertu stałem spokojnie i to jest mój głos w dyskusji za tymi, którzy wolą tak przeżywać. Przez resztę czasu całym ciałem czynnie oddawałem głos za zdaniem przeciwnym.
Także przez jakiś czas zajmowaliśmy się z Dreamerem podnoszeniem i machaniem transparentem o wymiarach 1.5 metra na 3 metry z flagami brytyjską i polską w rogach i napisem beatlesowską czcionką
flaga fl PAUL
COME f TO f PAULAND
Zaczęliśmy go eksponować po paru utworach, w przerwach, kiedy Paul miał czas, żeby trochę odsapnąć i zwrócić uwagę na fanów. Z powodu lekkich mamrotań Czechów za nami transparent chowaliśmy, jak tylko Paul odwracał wzrok i były objawy, że przygotowuje się do następnego utworu. Ja te protesty Czechów rozumiem. Transparent był wielki jak bydlę, jakbyśmy się czuli, gdyby nam na wymarzonym koncercie w Polsce ktoś przyjechał z Ukrainy i zasłaniał tak widok. Dlatego myślę, że do takiego transparentu mamy zupełne prawo dopiero podczas koncertu w Polsce.
flaga Niestety, za każdym wystawieniem działa się rzecz dziwna. Chociaż bydlę wielkie było, a na kijaszkach podnosiliśmy go wysoko, często machając przy tym i dbając, żeby materiał się nie załamywał, tak jak to przećwiczyliśmy wcześniej, to Paul przelatywał po nim wzrokiem tak, jakby go nie widział. Jeżeli wzrok zatrzymywał, to na innych elementach widowni. Myślę teraz, ze mogły wchodzić w grę następujące powody: Jest zbyt przyzwyczajony do napisów tego typu, tak że nie zauważył oddania w lenno naszego kraju swojej bądź co bądź szlacheckiej osobie. Albo, ze chociaż staliśmy ze 3 - 4 metry od przedniej barierki i raczej na środku, to przecież jest tak, że dla kogoś stojącego w pełnym blasku reflektorów widownia przedstawia się jako ciemna przestrzeń, z której wyłaniają się jako tako tylko trzy pierwsze rzędy. A my byliśmy w „czwartym”. Albo, że tak, jak Paul opowiadał na koncercie rok temu, człowiek koncentruje się na tym, żeby nie zapomnieć słów i akordów i nie ma głowy do śledzenia napisów. Albo w grę wchodzą wszystkie te czynniki naraz. A może najbliższe otoczenie Paula po tym koncercie zauważyło jakąś dziwną zmianę w jego zachowaniu - On właśnie teraz rozważa, co by mogły znaczyć te słowa.