Niedzielny koncert
Deep Purple za nami. Były przeboje, emocje, niespodzianki i małe rozczarowania
Zespół podszedł do tematu ambitnie, zrobił zmiany w secie, ale dla mnie to właśnie było błędem. Chyba pierwszy raz od niepamiętnych czasów nie zagrał "Highway Star" oraz niezwykle dla mnie ważnego "Perfect Strangers". Nie było też "Lazy" ale to można jeszcze przeboleć. Swoją drogą te 3 utwory wg statystyk są w pierwszej piątce najczęściej wykonywanych w historii koncertów Purpurowych, dlatego podejrzewam, że każdy zdziwił się, że wyleciały.
Deep Purple to zespół instytucja, musiał zagrać na pewnym, wysokim poziomie. Najbardziej uderzały precyzją, szaleństwem, wirtuozerią - partie klawiszowe Dona Airey'a. Ian Paice jak zwykle bezbłędny pomimo solówki perkusyjnej, która była niepotrzebna. Ian Gillan niestety z połową głosu, ale jego widok powodował duży zachwyt. Na Morse'a nie mam haków, ale jak zwykle mu się dostaje, dlatego, że nie jest Blackmorem. Przechlapana rola.
Wyszedłem z koncertu bardzo zadowolony. Zagrali "Hard Lovin' Man" - absolutną torpedę ciężkiego grania. Było "Demon's Eye", którego nikt się nie spodziewał. Ale oprócz tego najjaśniejszymi momentami spektaklu były dla mnie utwory z "Now What?!". Zagrali po prostu 4 najlepsze numery z płyty - świetny "Après Vous" dorobił się nawet zaszczytu openera i był to elektryzujący początek.
Zagrali tez premierowy utwór "Get On Hip Boots" - bardzo mi się podobał. Odkurzyli "The Battle Rages On", którego nawet nie poznałem oraz "Silver Tongue", który był jednak słabym wyborem, zwłaszcza jak się pomyśli, że przez niego wyleciał, któryś z 3 killerów, o których wspominałem na początku.
Na pewno bisy mogły być lepsze - "Hush" to żaden utwór a "Black Night" został niepotrzebnie wydłużony.
Jak zwykle na intensywność odbioru wpłynęła ekipa, z którą podziwiałem koncert. Liczę panowie, że też dorzucicie ze 2 słowa o niedzielnym wydarzeniu.
U mnie Deep Purple nareszcie odhaczony