Skaldowie - Majowa Progresja w ProgresjiNa
Wyjątkowość tego koncertu złożyły się przede wszystkim Dwa Elementy. Po pierwsze, Skaldowie zagrali w swoim ‘oryginalnym’
najsłynniejszym składzie. Po drugie, no właśnie… Skaldowie powszechnie kojarzą się z Kuligami i Króliczkami, a nie z 20-minutowymi suitami, czy z rockiem progresywnym w ogóle. A w niedzielnej Progresji było
Skaldo-Progresywnie! (przeważająco).
Najpierw narzekanie [wiadomo: my Polacy
]
Koncert zaczął się po długim (zdecydowanie za długim!) opóźnieniu, ale warto było czekać!
Jednak, zaczęło się niefortunnie, bo w otwieraczu ‘Kolorowe szare dni’ działy się jakieś dziwne rzeczy z nagłośnieniem, z wokalem, blaszane i drewniane brzmienie i przestraszyłem się że tak będzie przez cały czas, bo korekta tego bałaganu zabrała akustykom sporo czasu. Zresztą i potem tu i ówdzie zdarzały się wpadki (wpadeczki) dźwiękowe, ale w końcu to koncert, i nie każdy występ musi mieć wszystko tak perfekcyjnie zaplanowane, jak nieuchronne machnięcie nogą
pewnego basisty podczas Band On The Run (od stu lat w tym samym momencie
).
Ponadto, kilka śmiesznych wpadek Jacka Zielińskiego w zapowiedziach, włącznie z pomyleniem z którego albumu jest ‘Śpiewam bo muszę’ (przypomniała mi się od razu analogiczna zapowiedź
niejakiego George’a H. z Monachium
), ale przezabawnie było, gdy Jacek Z. mylnie zapowiedział kolejny utwór jako ‘Od wschodu do zachodu słońca’ (zagrany paręnaście minut wcześniej), na co co jego starszy brat Andrzej Z. ‘strofującym’ głosem oznajmił „To już dzisiaj graliśmy”, a Jacek Z. buszował wśród kartek z setlistą i (zapewne) słowami
Konferansjerka Jacka Zielińskiego to osobna historia. Każdy utwór był zapowiadany z podaniem tytułu, autora muzyki i autora tekstu. Przypomniało mi się dawne (ach!) Opole, gdzie każda (PREMIEROWA!) piosenka zapowiadana była: „Piosenkę XXX z tekstem YYY i muzyką ZZZ, opracowanie muzyczne (!) QQQ, z towarzyszeniem orkiestry pod batutą VVV śpiewa UUU.” Magia Nostalgii. Tylko jedno zastrzeżenie: każde wejście Jacka Z. zaczynało się od koszmarno-telewizyjnego „Drodzy Państwo”… Panie Jacku, odpuść Pan!
Co jeszcze było ‘na nie’? Szkoda, że
repertuar nie był w 100% progresywny. Zamiast ‘obowiązkowych przebojów’ chętnie usłyszałbym ‘Na wszystkich dworcach świata’, ‘Mateusz IV’, czy ‘Prawo Izaaka Newtona’, albo wręcz cały album ‘Od wschodu do zachodu słońca’, a jeżeli już przeboje to chciałbym ‘Dwudzieste szóste marzenie’, ale słuchacze chyba zawsze chcą ingerować w setlistę
. Niezbyt pasowały mi do całości: solowa kompozycja Andrzeja Zielińskiego ‘Od zera’ i kompozycja basisty Konrada Ratyńskiego ‘Karty życia’ (po cichu liczyłem na najpiękniejszą kompozycję jego autorstwa - ‘Miłość przez wieki się nie zmienia’) [przy okazji: jego gra w niskich rejestrach kojarzy mi się z Klausem Voormannem]
I żeby zakończyć sekcję negatywną - było kilka kiksów i wysypek, ale… nic to!
Koncert był Rewelacyjny / Fantastyczny / Fenomenalny / Cudowny / Wspaniały [niepotrzebne skreślić], ale przede wszystkim…
NIEPOWTARZALNY.
Dla mnie Największą Cechą Twórczości Skaldów od zawsze jest Niesamowita
Muzykalność. I TO było też Słychać na scenie.
ALE - przyzwyczajenie do nieskazitelnie wymuskanego brzmienia studyjnego zespołu ustępowało w Progresji miejsca rockowym chropowatościom i surowym klimatom. Miejscami grali naprawdę ‘brudnawo’ - w końcu Taki Repertuar zobowiązuje!
Grał
ZESPÓŁ. Myśląc o Skaldach myśli się głównie o braciach Zielińskich, ale uważne wsłuchanie się w nagrania studyjne pokazuje, że ta ‘reszta’, to wcale nie jest żadna ‘reszta’, a ten koncert pokazał to Dobitnie.
Głos Jacka Zielińskiego - niesamowicie mocny! Naprawdę, niemal bez piętna czasu. Wokal, skrzypce, trąbka, konferansjerka - on się naprawdę narobił podczas tego występu (jak i cała ‘reszta’).
Organy Hammonda… Kocham te klawisze dzięki Procol Harum, Niemenowi i Skaldom właśnie. Na scenie były ORYGINALNE kilkudziesięcioletnie Hammondziaki!
Balsam dla uszu! Młodzi klawiszowcy - jeśli nie było was na tym koncercie, to… macie szczęście! Gdybyście usłyszeli
Grę Andrzeja Zielińskiego, to dożywotnie kompleksy macie jak w klawiszu!
Po prostu: przez trzy godziny można było słuchać
Wirtuoza!
Wraz upływem czasu Muzycy wyraźnie ROZKRĘCALI SIĘ. Przecież dla Nich to też było Wydarzenie, choć to Zawodowcy.
Koncert podzielony był na dwie części, z przerwą, łącznie chyba prawie trzy godziny, jakieś 20 tytułów, w tym dwa trwające pod 20 minut.
Część pierwsza bardziej rockowa, zawierała mniej przebojów; teraz - już na spokojnie - myślę, że mimo czepliwości odnośnie setlisty, program był jednak dobrze przemyślany. Zaskoczyło mnie ‘Śpiewam bo muszę’ kompletnie różne od wersji studyjnej, bo podane rockowo, z solówką Jerzego Tarsińskiego (nieobecną na albumie), ale przede wszystkim z wyciągniętym z tła iście hard-rockowym riffem! No i moje ukochane ‘Od wschodu do zachodu słońca’
- najpierw przeraziło mnie szybsze w stosunku do albumu tempo, jakby niedbałość w stosunku do majestatu oryginału, ale szybko kupiłem to i zorientowałem się, że TO MA SENS. Dla mnie jeden z Magicznych Momentów, a entuzjazm publiczności zdaje się potwierdzać, że inni też TAK to odczuli.
Ale
Daniem Głównym miał być ‘
Krywań’. Ciekaw byłem JAK ułożą ten koncert, a zrobili to Perfekcyjnie, co dopiero zrozumiałem jakieś trzy doby po koncercie, gdy sobie to wszystko na chłodno wspominałem. No bo jak zrobić setlistę, w której chce się zamieścić kilka melodyjnych przebojów i kilka wzruszających ballad i jednocześnie dołączyć do tego dwie monumentalne suity? Jednak zakończyć climaxem (wydawałoby się) pierwszą część koncertu, by zrobić przerwę i spróbować przebić ten efekt ciągiem dalszym zakrawało na ryzyko... Ale my - publiczność nie wiedzieliśmy, a oni Wiedzieli CO robią
.
‘
Krywań’ - jedno z Dzieł ówczesnego polskiego rocka (utwór powstał w 1971 roku), których nie mamy się co wstydzić w konfrontacji z resztą świata. Cała pierwsza część koncertu była chyba rozgrzewką do zagrania Krywania. Wyraźnie czuli się tu jak ryby w wodzie, a ja przeniosłem się 40 lat wstecz.
Porywające Wykonanie i - co szczególnie ważne i coraz rzadsze - z fragmentami Improwizowanymi - Skrzypce i Hammond! Klasa Sama w Sobie! Oklaski na stojąco!
Część druga z hitami: ‘Medytacje wiejskiego listonosza’, czy ‘Wszystko mi mówi że mnie ktoś pokochał’ - wykonanymi bardzo pewnie, ale bez złej rutyny - z siarczystym wigorem oraz dwie cudowne ballady: ‘Sady w obłokach’ (moim zdaniem jedna z najpiękniejszych piosenek polskich lat 60.) [choć to wykonanie nie do końca przypadło mi do gustu] i ponadczasowe ‘W żółtych płomieniach liści’ - tu oczywiście Jackowi Zielińskiemu zabrakło w duecie głosu Łucji Prus… Kocham tę piosenkę, nie wiedziałem, że ją zagrają i smutno mi się zrobiło słysząc jak niedościgniony jest głos Łucji Prus, ale po chwili doceniłem to, że Gabriela Zielińska (córka Jacka) ‘porywa się’ na zaśpiewanie tego niełatwego klasyka i robi to najlepiej jak potrafi. Był jeszcze gościnny Stanisław Wenglorz, ale w drugiej części najważniejszy miał być
Finał.
Myślę, że tych lżejszych fragmentów, w postaci przebojów Skaldowie potrzebowali jako odskoczni od Ciężaru kompozycji progresywnych - żeby złapać trochę Skaldoddechu przed Tym co miało nastąpić…
Finał… W ‘
Stworzeniu świata część druga’ wydarzyła się rzecz wprost nieprawdopodobna. Wpadli w taki
CIĄG GRANIA, że ta muzyka ich po prostu niosła i nie wiem czy to muzycy napędzali tą muzykę, czy to ona ich napędzała, czy wreszcie było to zjawisko wzajemne, ale myślę, że gdyby nagle przestali grać, to muzyka nadal sama by grała! [jak Wojski i echo
]. To było 20 minut, dla których WARTO BYŁO! Owacja na stojąco! Nie było innej opcji! I widać było, że byli szczęśliwi nie tyle z powodu tej owacji, tylko z tego JAK to zagrali, bo dobrze wiedzieli, że Zrobili To Rewelacyjnie! Wykonanie Zniewalające! Trudno uwierzyć, że nie grali tego utworu od 3 dekad. Majstersztykowy Brak Słów.
Z autentycznym
Wzruszeniem miałem świadomość, że uczestniczę w czymś, co się już nigdy więcej nie powtórzy… Ach!
PS. A na widowni nikt nie jadł popcornu (!)