Dzień 1Podróż trwała jakieś 4 godziny, w tym 2 godziny na odcinku Londyn – Liverpool, który stanowi jakieś 80% całej trasy. Pociąg jechał tak szybko, że oglądając widoki za oknem można było dostać oczopląsu. O 13:15 dojechaliśmy do Liverpool Lime Street. Jeszcze tylko szybko zameldować się w domku gościnnym i można zaczynać podróż po Liverpoolu. Zaczęliśmy od Mathew Street. Tutaj wszystko przypomina Beatlesów, wszystko jest z nimi związane i na każdym prawie pubie lub sklepie można dostrzec podobizny czterech chłopaków. W samym Beatles Shop nawet chodzi się po dywanie The Beatles. Wszędzie słychać ich muzykę – w sklepie i pobliskich pubach. Na każdym kroku spotyka się turystów fanów z różnych zakątków świata. Do samego Cavern zdecydowaliśmy się pójść na sam koniec dnia.
Udaliśmy się zatem w kierunku Albert Dock, gdzie znajduje się wystawa/muzeum The Beatles Story. Po drodze, tuż na rogu Mathew Street, co było dla nas kompletnym zaskoczeniem, natknęliśmy się na hotel Hard Day's Night. Oczywiście rzeźby Beatlesów w ogóle ich nie przypominają...
Samo muzeum było dla nas lekkim rozczarowaniem. Z wyjątkiem pierwszych gitar Johna i George'a, cała reszta to po prostu opowieść o Beatlesach, którą znamy od lat. Można zamówić sobie przewodnik audio w języku polskim, ale to strata czasu. Na końcu muzeum znajdował się kolejny sklep z pamiątkami, płytami i koszulkami. Tutaj jednakże płyta kosztuje odpowiednio drożej - £17.00
Trochę rozczarowani pokręciliśmy się trochę przy Albert Dock, znaleźliśmy pojazd wodno-lądowy, który nazywał się Yellow Duck Marine, ale nie skusiliśmy się na przejażdżkę.
Wchodząc do Cavern Club trzeba pokonać mnóstwo schodów w dół. Stamtąd usłyszeliśmy faceta, który brzmiał jak John i grał jego piosenki na gitarze. Jak potem sprawdziliśmy, był to Marcus Cahill. Niezmiernie sympatyczny gość, który ma to specyficzne lennonowskie poczucie humoru.
http://www.imaginethetribute.com/documents/marcus.htmlTo nagranie z mojego aparatu:
http://www.youtube.com/watch?v=eOux-_r7Z0MSłuchaliśmy go do końca, po czym podeszło do mnie dwóch starszych mężczyzn i jeden z nich spytał:
- To twój pierwszy raz w Liverpoolu?
- Tak
- To nie jest prawdziwy Cavern. Tamten był dużo większy. Niby go odbudowali, ale to jednak nie to.
- Widzieliście grających tu Beatlesów? - spytałem
- Widzieliśmy – powiedział jeden
- On mnie przedstawił Beatlesom – powiedział drugi
Tak zakończył się pierwszy dzień w Liverpoolu.
Dzień 2Prawie spod naszego nosa odjeżdżał autobus na Penny Lane. No więc od Penny Lane trzeba było zacząć. Szukaliśmy jej długo. Skrzyżowanie wygląda jak pająk i wszystko nosi nazwę Penny Lane. Jest i bank i fryzjer i przystanek autobusowy na rondzie. Dalej skręcając w Dovedale Road można zobaczyć szkołę do której chodził John (ale to nie jest Quarry Bank).
Następny przystanek – Strawberry Field – szukaliśmy tego bardzo długo, bo uparłem się, żeby iść na pieszo. Strawberry Field jest bardzo zaniedbane i ponoć jest siedliskiem narkomanów.
Dalej, skręcając w Church Road, doszliśmy do St Peter's Church, obok którego znajduje się grób Eleanor Rigby.
Przy kościele zaczepił nas miejscowy obibok, snując nieskończone opowieści okraszone liverpoolskim akcentem. Myślę, że gdybym mu pozwolił mówić, to spędziłbym tam najbliższy tydzień.
Po drugiej stronie ulicy znajduje się hala, przy której odbywał się festyn, na którym Paul po raz pierwszy zobaczył Johna. Większość ludzi myśli, że John i Paul spotkali się przy kościele, a to nie prawda.
Kolejny cel – lotnisko Johna Lennona. Tutaj ściany pokryte są cytatami Johna. Jest i pomnik i tabliczki i zdjęcia. Naprzeciwko stoi replika żółtej łodzi podwodnej. Bardzo wybrakowana i niepodobna.
Po zwiedzeniu lotniska zostało już tylko jedno – druga część wystawy The Beatles Story, która znajdowała się po drugiej stronie Albert Dock. Mieści się w terminalu promów pasażerskich na piętrze. Oprócz wystawy mogliśmy obejrzeć krótki film animowany w 4D.
Film okraszony był muzyką Beatlesów oczywiście.
Na koniec dnia poszliśmy jeszcze raz do klubu Cavern i spotkaliśmy tam Marcusa, który, jak się okazało, grywa w Cavern od poniedziałku do czwartku od 16:00 do 18:00.
Dzień 3Na ten dzień zamówiliśmy sobie zwiedzanie domów Johna i Paula.
Południowy Liverpool jest piękny, w odróżnieniu od pozostałych rejonów położonych w centrum miasta. Okolice są zielone i zadbane i nie ma śmieci przewalających się po ulicach.
Sam Mendips jest wręcz oszałamiający. Ciotka Mimi bardzo dbała o czystość i porządek i chwała jej za to. W środku znajdują się zdjęcia, których nie można fotografować, więc to wszystko co widzieliśmy musi zostać w naszych głowach. Koledzy Johna zawsze wchodzili tylnim wejściem przez kuchnię. Za kuchnią znajduje się pokój „poranny”, a za nim jadalnia i pokój dzienny, w którym grali The Quarry Men.
Na pierwszym piętrze znajduje się pokój Johna (najmniejszy), pokój Mimi oraz pokój gościnny, który wynajmowała studentom. Mendips jest bardzo wytworny jak na tamte czasy. Ma nawet elektryczny system dzwonków przygotowany dla służących.
20 Forthlin Road znajduje się w mniej imponującej okolicy. Były to mieszkania socjalne, więc brzydsze i mniej okazałe. Kustoszem domu Paula jest od 11 lat niejaki John Halliday, który wygąda i zachowuje się jak McCartney. Na zdjęciach tego w ogóle nie widać, to trzeba zobaczyć. Nawet poczucie humoru ma dokładnie takie samo jak Paul. Uśmiech nie schodził nam z twarzy, bo facet był bardzo śmieszny. Kasia stwierdziła, że jest on żywą karykaturą Paula.
Sam dom McCartneya nie jest ładny. Jest mocno zniszczony, a to ze względu na fakt, że po śmierci Mary McCartney nikt o dom nie dbał.
Warto wykupić wycieczkę z National Trust – wrażenia są nie do opisania.
Na koniec poszliśmy szukać drzew poświęconych Johnowi i George'owi, które zasadzone są w ogrodach Świętego Jana na tyłach St George's Hall. Znaleźliśmy dwa dęby, ale nie są oznakowane. Być może to właśnie one.
Tuż przed 17:00 odjeżdżał nasz pociąg. Ostatnie spojrzenie na Liverpool i po chwili mknęliśmy na południe.
A to pokaz slajdów z całej wycieczki:
http://picasaweb.google.com/gietek80/KasiaGietekWLiverpoolu#slideshow/5382176248134560690