cd...
Chwilę potem, spowity w błękitne światło, z anonimowanymi drzewami w tle zaśpiewał "Blackbird"..."All your life you were only waiting for this moment to be free"...
Po "We Can work It Out" nastąpił chyba najtrudniejszy moment tego wieczoru. Paul zaśpiewał dla swoich przyjaciół: "Here today" z pięknymi wodospoadami w tle dla Johna i "All Things Must Pass" dla George'a...Czasami jest zbyt późno, żeby powiedzieć komuś, że się go kocha...
"I'll Follow the Sun" przywrócił optymizm. Paul naprawdę kocha to co robi! Kilkakrotnie powtórzył refren, ku naszej radości...a w Pradze tego dnia i wieczoru nie spadła ani jedna kropla deszczu.
Po "For No One" moim ukochanym utworze z lp. "Revolver" rozbrzmiał "Calico Skies". To jedna z jego najpiękniejszych ballad, tu na koncercie, zabrzmiała chyba lepiej niż na samym "Flaming Pie"..."I will love you for the rest of my life"...
"I've Just Seen A Face' podobnie jak wiele utworów tego wieczoru, Paul wykonał po raz pierwszy. "Eleanor Rigby" z chyba najsmutniejszym i najprawdziwszym tekstem o samotności i radosna "Penny Lane" poprzedziły najbardziej dynamiczną część koncertu. Paul rozpocząl ją od "Get Back" a chwilę później wykonał przebój z czasów The Wings "Band On the Run" ... scena utonęła w czerwieniach, żółciach , w blasku ognia. "Band On the Run" eksplodował radością! A był to tylko wstęp do tego, co wydarzylo się później. Po "Back In the USSR", z widocznymi bohaterami epoki w tle, Paul brawurowo wykonał "Live And Let Die". Efekty pirotechniczne, ogień na scenie, pokaz sztucznych ogni, połączone z doskonałą formą wokalną Paula, wprawiły wszystkich w istny zachwyt. Było to jakże wspanialsze od tego, co można zobaczyć na "Back in the U.S.". Zastanawiałam się jak ogarnąć wzrokiem wszystko co dzieje sie na scenie i poza nią.
Rockowo-bluesowa "I've Got A Feeling" była kolejną niespodzianką. Po "Message Improvisation" w której Paul opowiedział o tym, jak jest szczęśliwy będac z nami w Pradze, rozpoczął "Hey Jude"... znów miałam wrażenie, ze to najwspanialsza część koncertu, chociaż pewnie to nigdy nie bedę potrafiła powiedzieć, która nią była. Sześćdziesięciotysięczny tłum śpiewajacych fanów, zbliżenia naszch twarzy i Paul, który śpiewał tak, jak ponad 30 lat temu. To magiczna chwila...
Od "Yesterday" i "Let It Be", podczas którego rozbłysły setki świec, rozpoczął bisy. Drugą część bisów rozpoczęło "I Saw Her Standing There" - tego utworu nie mogło zabraknąć. Jak to możliwe, że ta, ponad 40 letnia kompozycja brzmi tak porywająco ? Po tym jak Paul wkroczył na scenę z czeską flagą, wykonał najbardziej zaskakujący utwór tego wieczoru: "Helter Skelter". Doskonały i silny głos Paula, a przecież to juz ponad dwie godziny koncertu (!), psychodeliczne obrazy w tle i...tajemniczy, wieloznaczny "Helter Skelter"....niezwykłe. W tym momencie wiedzieliśmy wszyscy, że koncert nieuchronnie zbliża się do końca. Jeszcze tylko wspaniałe wykonanie "Sgt. Pepper's Lonely Heart's Club Band" i "The End", deszcz konfetti spadający na nas z nieba i...sen się skończył....możemy wracać do domu. Tyle tylko, że to wydarzyło sie naprawdę.
Paul zadrwił sobie z czasu i ze swojego wieku,Był we wspanialej formie! Muzyka brzmiała tak jak przed laty. Dzieki doskonałemu kontaktowi z fanami, poczuciu humoru, skromności i bezpretensjonalności, stworzył niepowtarzalną atmosferę tego koncertu. Poczuliśmy, chyba jak nigdy dotąd, piękno i ciepło jego muzyki, radość jaką z niej czerpie, radość z koncertowania, z kontaktu z fanami...
Oby dane nam było przeżyć to jeszcze raz za rok.
THANK YOU FOR THE MAGIC, PAUL...
Dorota
p.s. przepraszam, że tekst jest "trochę" podzielony-problemy techniczne