Koniec żartów, czas na recenzje:
Nothing Too Much Just Out Of Sight - Po wielu zmaganiach z tą płytą ten siarczysty rockers o mocno bluesowym zabarwieniu (gitara slide miażdzy!) wydaje sie być dla mnie najlepszym nagraniem z całego zestawu. Kocham ryczącego Paula, takiego bezkompromisowego; wszystkie te spekulacje o pogorszeniu sie warunków wokalnych Beatlesa wydaja sie nie miec uzasadnienia. Utwór jest szaleńczy, wykonany jak na kwasie, niedbały i pełen brudu, przypomina najlepsze rockowe momenty Paula z przeszłości. A te pojękiwania na tle rozjechanych do bólu gitar w końcówce są po prostu uroczo rozbrajające! Bardzo mi brakuje takiego McCartneya, który pokłócił sie z melodia na rzecz surowego mięcha. Naprawde Mocne uderzenie.
I teraz głupia sytuacja, gdyż ten w sumie jeden z lepszych numerów w całym solowym dorobku Makki może pójść w zapomnienie, a autor prawdopodobnie nie bedzie go wykonywał na swoich koncertach... naprawde szkoda podpisywac takie granie nazwą, która mało kto bedzie sobie głowe zawracać, a mógł być z miejsca McCartneyowski klasyk...9
Two Magpies - tego typu miniaturki zawsze cieszą moje uszy. Ten feeling, luz, jakieś echo pastiszu uważam za genialny patent, a po takim klocku jak otwieracz wysmienicie odpręża. Głos Makki lekko zachrypnięty ale tez ma swój urok. 7
3. Sing The Changes - a tego z początku polubić nie mogłem, zbyt spopowaiała piosenka, których juz czasem nie mam siły słuchać. Ale dało sie polubic, wokal Paula bardzo pewny, melodia na szczęście nie tak tragicznie nachalna jak powiedzmy w "Ever Present Pass", którego odpowiednikiem wydaje sie byc właśnie ta kompozycja, tyle, że jest w 100 razy lepszym guście. 5
4. Travelling Light - Zupełnie zjawiskowa perełka, tu z kolei słysze jakies echo "Riding To Vanity Fair" z Chaosa. Genialny utwór pozbawiony jakiejkowiek sztampowości, pełen głębi i klimatu niesamowitości jak z płyt Dead Can Dance, w dodatku jak pieknie zaśpiewany! I żywsze zakończenie bardzo mi pasuje, jak dla mnie jest to zupełna rewelacja. Czemóż Paul nie zabrał tego na solowa płyte sie pytam
8
5. Highway - klimat jak z pierwszego utworu, znowu naleciałóści zajeżdzajace bluesem, dodatkowo mamy posuwisty, fajny riff, wszystko fajnie...ale sytuacje psuje mocno kwadratowy refren z bezsensowna przyśpiewka ("du ja du ja du ja" no rzesz!
), robi sie to takie denerwująco nijakie, żeby nie powiedzieć hip hopowe
. Ostatnia 1,5 minuty pozbawione tego głupawego elementu od razu zaczyna przywracać początkowy rockowy blask i jakos tak ogólnie wraca uśmiech na twarzy. Bardzo udana końcówka, ja tu słysze granie pod Aerosmith. 5
6. Light From Your Lighthouse - nie wiem czemu ale takie luzackie przyspiewki po kilku przesłuchaniach mocno gnieżdzą sie w mojej głowie, cudowne urozmaicając całość. Jest w tym jakis zastrzyk czegoś bardzo pozytywnego, bliskiego żartobliwego pastiszu, który tak bardzo u Paula lubie i ponownie zachwyca od strony wokalnej. 6
7. Sun Is Shining - jakoś z początku utwór ten wydawał mi sie zbyt rozlazły i męczący. Teraz zachwyca mnie w całości, tak sobie uroczo płynie i odpręża, a to "na na na" z refrenu czasem potrafi sie kołatac po głowie cały dzień. Klimat jak z płyty "Chaos And Creation", który docenia sie dopiero po czasie. 7
8. Dance 'Til We're High - Od samego poczatku bardzo urzekł mnie piekny refren, bardzo mcCartneyowsko pioseknowy ale czasem te jego proste melodie są niezwykłe. Jednak całe szczęscie, że cała płyta nie wyznacza juz takich mocno osłuchanych chwytów, bo nie chce sie dostawać ciągle tego samego. Nawet jeśli jest tak ładne ja to. Typowy McCartneyowski utwór na przebój. 6
9. Lifelong Passion' - poczatek mnie zauroczył kompletnie i juz do końca przewijaja sie tu kliamty jakiegoś rozmarznia jak ze snu. Tylko jakos nie do końca przekonuje mnie tutaj Paul, jego partie są tutaj tylko dodatkiem do całej uczty a może po prostu zabrakło jakichś zapamiętywalnych melodycznych wątków - te "love love love" jest z lekka nieudaczne (nie wiem czemu tak czepiam sie tych Makuśnych refrenów
). Podkład muzyczny żyje swłasnym życiem, wokal jest troche zbędny jak dla mnie...6
10. Is This Love? - tak, klimat jest podobny ale zdecydowanie pasowałoby tutaj dla odmiany coś żywszego, zwłaszcza, że jak dotąd proporcje płyty były bardzo starannie ułożone, bez chwili na nude i powtórki. Ale nawet słuchajac oddzielne to ten kawałek mnie troche nudzi, snuje sie to jakos bez wyrazu i pomysłu. Jest w tym dobry klimat ale całóść jakos bez ogólnego zamysłu, jakichś zauważalnych tematów (wydaje mi sie, że wkład Makki w ten utwór nie był zbyt wielki). Chociaz tutaj dla odmiany wokale nie silą sie zdomiowac muzycznego tła, bardzo ciekawie go uzupełniając...Pierwszy kawałek bardziej Fire niż McCartney
4
Lovers In A Dream,
Universal Here, Everlasting Now - w jakiejś recenzji ktos zjechał te nagrania, co mnie bardzo cieszy i ma moje popiercie w całej rozciągłości. Początki moga intrygowac atmosferą niezwykłosci i zaprogramowanym chaosem (nie kupuje tego jednak, ten kliamt jest właściwy jedynie latom 60/70; trudno mi to wytłumaczyc ale dzisiaj takie eksperymenty nie trafiaja do mnie w ogóle, do których aż chce sie dopisać przedrostek pseudo), ale jak tylko pojawia sie bezduszny beat to można sie tylko przy tym targnąc na zycie, przepraszam bardzo ale zupełna katastrofa. Sorry Paul ale to nie twoja działka, jestem zupełnie głuchy na takiego stwora, co gorsza w duchu dzisiejszych czasów. 1
13. Don't Stop Running - Wielkiego zakończenia niestety brak, ale pozwala zapomniec o nieprzyjemnych odjazdach sprzed kilku chwil...troszke wymęczone i przynudnawe, jednak napewno nie pozbawione wyrazu; łatwo odczuc sporą dawke jakiejś nostalgii i żalu. Przejmujący wokal. 4.
Opinie o ukrytej kompozycji zostawie tylko dla siebie. Tak bedzie lepiej
Paul kombinował w aranżacjach swoich utworów już od czasu płyty Driving Rain i stało sie to juz standartem na kolejnych, dlatego cała wiekszość programu nowej płyty Firemana nie brzmi dla mnie jakoś zaskakujaco jak z kosmosu. "Electric Arguments" brzmi dla mnie prawie jakby to była kolejna solowa płyta basisty Beatlesów. Nawet jeśli wkład Youtha był zanczący to typową "McCartneyszczyzna" zalatuje tu na kilometr, prawie każdy numer zdominowała ręka Paula, ciekawe co takiego wielkiego Youth dodał do powiedzmy 8 pierwszych utworów, swoją drogą czy on w ogóle coś skomponował w tych nagraniach? Makka kompletnie zdominował te kawałki swoim ja. I właśnie pierwsze 8-9 nagrań w moim odczuciu ustawia tę płytę i stanowi o jej jakości, końcówka jak dla mnie jest sporą porażką i właśnie te 4 ostatnie utwory jako jedyne ukazują zupełnie inna twarz Paula, coś co możnaby podpisać taką egzotyczną nazwą jak Fireman.
Czesc McCartneyowska jest jednak na tyle obszerna, że nie mam problemu i oporów odbierać "Electric Argiments" jako kolejną solową plytę Paula i tym samym równac ją do poprzednich dzieł Beatlesa podpisanych jego zawiskiem, bo ukryc sie nie da, że bardzo wiele je łączy - dla mnie to jest logiczna kontynuacja "Chaos and Creation" i Memory Almost Full". Amen.
A same piosenki bardzo udane, z pośród 9 pierwszych nie ma zbędnych, nie potrzebnych, słabych; zawartość różnorodna, sporo pieknych melodii, troche jadu, ciekawych konewncji - taki Paul w pigułce. Natomiast wokal Makki cudownie sie zestarzał, czasem słychac chrypke, lub jakieś inne zabarwienia jego głosu, ale fachowo wszystko zaśpiewane, że nie mam powodów do narzekania (i nie rozumiem narzekań innych - to niby jak ma zaśpiewać 66 letni człowiek?), a za to jak przyłozył w "Nothing Too Much.." jestem gotów pomniki mu wystawiać. Paul McCartney po prostu. Nie ma co sie nabierać na tego Firemana