Nie dalej jak dzisiaj obejrzałem sobie Live8, bo - jak się pewno można domyślić - tydzień temu nie mogłem.
Niestety, jeśli chodzi o Paula, było przewidywalnie, aczkolwiek trzeba mu to jedno przyznać - facet trzyma się świetnie.
Nie zgodzę sie z większością - mimo, że Sgt. Pepper był sfałszowany do bólu, to był to - oprócz Helter Skelter - najlepszy występ Misia tego wieczoru. Wcale nie pomylił się w solówce - po prostu zagrał ją inaczej. Nie wyciągał, bo najwyraźniej sie odpowiednio nie rozgrzał.
Natomiast Get Back (tutaj malutka uwaga - Wix wcale nie skopiował solówki Prestona, zrobił to po swojemu i czuć jej "białość"), Drive My Car, The Long And Winding Road, końcowa koda z Hey Jude, to wszytko było dla mnie nudnawe. Nie spodziewałem się, że Macca zrobi z tego drugie Twin Freaks, ale żeby chociaż coś ciekawego "aranżnął". Gdy się taki koncert ogląda na żywo, to się szaleje ile wlezie - pewnie. Ale kiedy się siedzi przed telewizorem, to oczekuje sie czegoś bardziej wykwintnego.
Takie coś zaserwowały dwa zespoły (które oglądałem dłużej niż tych kilka sekund potrzebnych do stwierdzenia: "aa... to ja obejrzę to podczas przewijania na podglądzie"): The Who oraz Pink Floyd oraz jeden artysta solowy - Robbie Williams.
Oczywiście w przypadku tego pierwszego zespołu nie można się przyczepić praktycznie do niczego - Daltrey śpiewa świetnie, Townshend gra olśniewająco (pamietajmy, że to gitarzysta rytmiczny, więc można spokojnie zapomnieć o ocenie partii solowych). Reszty zespołu nie pokazali, chociaż "chłopaki" grali tych kilka numerów.
Pink Floyd... no cóż, Gilmour fałszuje, Waters wygląda jakby stał jedną nogą na tamtym świecie, Mason jak zwykle te swoje tam-tam-taram-tamtam, no a Wrighta nie pokazali prawie wcale (zrobili to raz - chyba gościnie - robiąc ujęcie Watersowi od tylca). Ogólnie nic ciekawego by z tego nie było, gdyby nie fakt zejścia się TAKIEGO zespołu. No i pięknie zagrane Breathe.
Próbowałem "zrozumieć" muzykę Green Day (słyszałem kilka ciepłych słów od fanów), ale ja tego nie mogę zdzierżyć. Dla mnie to taka rąbanka gitarowo-szumowa. Po prostu nie lubię punk-rocka i tyle. NAtomiast szhow zrobili niekiepski.
Gdybym miał oglądać ten koncert od początku do końca - usnąłbym pewnikiem gdzieś w połowie.
Pozdrawiam
gietek
P.S. Widziałem Palczaka w trzecim rzędzie trochę na lewo