irytuje mnie to, ze wpadl w kicz w latach 70 i 80... przede wszystkim. Zawsze podobal mi sie Paul (wszystko wporzo z moja orientacja sexualna) przy koncu lat 60, czyli w ostatnim Beatlesowskim okresie. Mial styl, klase, wdziek, wigor, wspanialy glos, no i przede wszystkim utwory byly cudowne. Po zakonczeniu dzialalnosci Beatlesowkiej, zmienil sie. Czesto zastanawialem sie dlaczego... pewnie przez to, ze byl panem samego siebie, mial pozycje wsrod artystow i mogl robic co mu sie podoba. W kazdym razie jego piosenki (bo te nazywam piosenkami a nie utworami) sa melodyjne, zgrabne ale tak na prawde w duzej mierze o niczym. Gdziez im do A Day in Life, You never Give me your money, Let i Be... Moze uleglem samej Magii sygnowania ich nazwa "The Beatles" ale nie wydaje mi sie. Jak ogladam zdjecia Paula we fryzurce w stylu "disco Polo" krotko z przody, dlugo z tylu, kolorowy sweterek to zadaje sobie pytanie co z tym Mackiem, ktorego tak cenilem. Bardziej juz mi odpowiada jego dzisiejszy wizerunek. Wkurza mnie tez jego lapczywosc na kase, ktorej z reszta nie ukrywa. Jak wykorzystal koncert na rzecz WTC aby wypromowac plyte... Czasami mam wrazenie ze jest sztuczny (Live
, ale moze juz sie czepiam. Nie chce zebyscie mysleli ze nie lubie Paula, czy ze jestem wielkim obronca Lennona (choc niewatpliwie troche bardziej odpowiada mi jego zachowanie juz jako nie "morsa") ale mam wrazenie ze gdybym poznawal Paula dzisiejszego, to nie zrobil by na mnie piorunujacego wrazenia. Ja jednak patrze na niego przez pryzmat lat 60tych.... wiec tak czy siak jest dla mnie wielki i za kazym razie jak slysze lub widze jego nazwisko czuje jakby mowili/pisali o kims naprawde mi bliskim.
troche dlugo, chyba mnie ponioslo...
Pozdrawiam