Jak to mówią: raz kozie śmierć! - najwyżej narażę się „szefowi”
. Oczywiście rozumiem, że można Tego Albumu nie lubić, ale absolutnie nie zgadzam się, że (cytat z Joryka) „nie ma tu muzyki” (?!) i absolutnie Ta Płyta NIE JEST w tym samym worku co „Two Virgins” (tam rzeczywiście nie ma muzyki).
Argument, że POB stworzył „ćpun” (znowu za Jorykiem) nie ma ŻADNEGO ZNACZENIA, bo co w takim razie powiedzieć o całej twórczości Jima Morrisona, czy Hendrixa, że o Witkacym nie wspomnę. (zresztą, jak wiadomo, ta lista może być dłuższa).
Twierdzenie Joryka o zawartych na tym albumie „krzykach i pojękiwaniach” nie do końca pokrywa się z zawartością tej płyty, bo cytowane wyżej „formy wypowiedzi”
słyszalne są tylko w TRZECH (z jedenastu) utworach (Mother, Wel Well Well, I Found Out). Na pewno „krzyków i pojękiwań” nie ma w Love, Isolation, Hold On, Look At Me, itd., w ogóle połowa albumu jest MELODYJNA, a nie surowa. Look At Me mogłoby trafić na Biały Album albo na Imagine, Love też mogłoby bez problemu znaleźć się na Imagine.
Joryk napisał również, że w tym samym roku (1970) ukazały się takie albumy jak „In Rock”-Deep Purple, czy „Paranoid”-Black Sabbath. I co z tego, że się ukazały? Zestawianie POB z tamtymi dziełami (znakomitymi!) też nie ma sensu-inna muzyka. Równie dobrze można by powiedzieć, że w 1973 gdy ukazał się „Band On The Run”, pojawiła się „The Dark Side Of The Moon” Pink Floyd, a w1969 gdy wydano „Abbey Road” ukazał się „In The Court Of The Crimson King” King Crimson. I co z tego? Wspaniałe płyty! Inna Muzyka-każdy robił swoje.
Kolejna uwaga Joryka jest taka, że muzycznie ten album to są „wprawki” (chyba nawet „przedszkolne”
– cytuję z pamięci). Wiadomo, że akompaniament na tym albumie, to zabieg celowy („minimal sound”). Akompaniament sprowadzony do minimum, czyli tym czym pierwotnie był akompaniament-tłem dla wykonawcy, a nie formą samą w sobie. W ten sposób treść wypowiedzi staję się bardziej wyrazista. Lennon zawsze grał w PROSTY sposób i na gitarze, i na fortepianie i nigdy tego nie ukrywał, pod tym względem POB nie jest jakimś specjalnym wyjątkiem w porównaniu z innymi jego albumami.
Tekstowo-„obnażenie siebie”… Pewnie, że zawsze można z tym dyskutować, ale Artyście Wszystko Wolno (szczególnie Takiemu Artyście!). Gdyby za taki rozrachunek ze sobą (brutalnie szczery) wziął się ktoś inny, ktoś nie obdarzony takim talentem muzycznym jak Lennon, rezultat mógłby być po prostu katastrofą, auto-destrukcją, samo-ośmieszeniem… Gdzieś przeczytałem, że gdyby piosenkę „Love” napisał i wydał McCartney, wytknięto by mu przesłodzenie i kiczowatość, a u Lennona naiwność, czy banalność tego tekstu w połączeniu z prostotą muzyki nie razi, jest przekonujące.
Wreszcie, nie podchodźmy do tego albumu z obecnej perspektywy, tylko PAMIĘTAJMY O JEGO UMIEJSCOWIENIU W CZASIE (element na który zawsze zwraca uwagę Mark Lewisohn).
A mianowicie: jest rok 1970 - świat fanów opłakuje koniec Beatlesów, natomiast płytowo:
- w MARCU ukazuje się ‘słodki’ „Sentimental Journey”
- w KWIETNIU pojawia się „McCartney” (może i ‘surowy’, z surowym Maybe I’mAmazed, ale przecież większości słuchaczy wówczas podobają się przede wszystkim melodyjne Every Night, Junk, Man We Was Lonely i Teddy Boy)
- w MAJU ukazuje się „Let It Be” (z którego znowu większość słuchaczy kocha melodyjne Across The Universe, The Long And Winding Road i Let It Be)
- we WRZEŚNIU premiera “Beaucoups Of Blues” - rzewny, ale ciepły i melodyjny
- i wreszcie w GRUDNIU świąteczny „prezent” od Johna Lennona…
Każdy inny „utonąłby” takim „manewrem”…
Taki album mógł się ukazać TYLKO RAZ.
Taki album mógł się ukazać TYLKO W TAKIM MOMENCIE-po rozpadzie zespołu i PRZED Imagine.
Autorem takiego albumu mógł być TYLKO JOHN LENNON.
Na Tym Albumie JEST MUZYKA.
_________________
WISH is the future and
ASH was the past, what stood in between was
WISHBONE ASH.