Już odpowiadam
Ommadawn kupiłem przez przypadek 3 tygodnie temu, bo jakoś tak chodziłem po sklepie i wypatrzyłem najtańszego Oldfielda (remaster niestety 2 razy droższy). Wcześniej widziałem tylko na necie, że jest uznawany za jedno z najlepszych dzieł Mike'a. No i się skusiłem. "Wszedł" za pierwszym albo drugim przesłuchaniem. Czyli w rekordowym tempie.
Co się tyczy konstrukcji albumu: tak jak
Tubular Bells, Hergest Ridge i
Incantations (tylko ten ostatni to, jak wiesz, dwupłytówka) dzieli się na dwie części: po prostu Part I i Part II. Pierwsza część wydaje się ważniejsza, odzwierciedla głównie tę pochmurną stronę myśli człowieczych i kończy się wielką kulminacją napięcia. Druga część jest trochę krótsza i bardziej relaksacyjna, ale w żadnym momencie mnie nie nudzi, a końcowa melodia celtycka jest zachwycająca. Na koniec mamy jeszcze prześliczną piosenkę, w której śpiewa sam Mike, traktującą o tym, jak to dobrze czasem pojeździć konno w Hergest Ridge (posiadłość, w której mieszkał i nagrywał wtedy Mike). Ten klimat po prostu kocham. Kojarzy mi się z naturą i Tolkienem, choć bezpośrednich nawiazań do Mistrza JRRT nie ma.
Jeśli chcesz i jeśli łatwiej Ci będzie słuchać to podzielę album na takie małe podczęści, które nie wyodrębnione są na trackliście. Zresztą jeżeli znasz Tubular Bells to wiesz jak jest.
Ommadawn Part I:
0:00 Mglista, wyróżniająca się
pierwsza melodia - w tle bodajże orkiestra - akurat tutaj Mike nie gra sam na wszystkich instrumentach
1:17
Drugi główny temat melodyczny, bardziej mroczny i zaraz potem repryza tematu początkowego na klasyku
3:12 Pierwsze wejście doskonale rozpoznawalnego elektryka Mike'a i
trzeci motyw melodyczny - na razie w tle
3:44 Gitara na pierwszy plan - mrocznie jest
4:14 Bardzo ładny pasaż - tym razem klawisze
6:10 Wejście fletu i lekkie rozjaśnienie nastroju i zaraz potem iskrzące się, piękne solo gitary przypominające mi trochę to w
Echoes PF (18:45 czy coś koło tego)
6:57 Ten fragment albumu od razu wpada w ucho - prześliczna, radosna melodia celtycka na flecie
8:18 Jakby taka grecka lekko muzyczka na cymbałkach czy czymś takim dzwonkowatym
9:16 Wejście smyczków i zaraz potem gitary, która gra lekką zwiewną melodię poranka by zaraz potem przejść w moją ulubioną solówkę Mike'a
9:47 Solo: superszybkie pasaże gitary: najpierw jakby tylko przechodzenie w jednej skali od góry do dołu i na odwrót, a potem jakby wyrwanie się ze schematu (około 10:09) i wejście elementów rytmicznych
11:08 Znowu robi się ciemniej - gitara gra znowu rozpoczynający album
pierwszy temat
11:57 Przejście - flet w roli głównej
12:28
Grande Finale - afrykańskie bębny i wspaniałe Oldfieldowskie chóry (obecne potem jeszcze choćby na
Incantations) w tle. Potem na przód wysuwają się melodie: pierwsza, druga i w końcu solo gitary - urywane, jakby cierpiące, wielkie napięcie, aż nagle wszystko się urywa i tylko bębny dalej wybijają swój rytm aż do 19. minuty z groszami
Part II:
0:00 - Wolny początek, niepokojące zmiany tonacji i piękne pasaże klawiszy (chyba) przechodzące w końcu jakby w
Poranek - promienie Słońca zaczynają przedzierać się przez chmury
3:30 Repryza tematu 2 na
haunting(nie wiem jakiego polskiego słowa użyć) dzwonach, znowu mroczniej
5:23 Znów folkor - tym razem już wybitnie grecki - różne ładne instrumenty grają pogodny temat
7:12 Przepiękne, nostalgiczne, na swój sposób smutne i tęskne wejście dud (w każdym razie czegoś szkockiego)
10:09 Flety grają smutny temat i jeszcze raz powraca
temat drugi i robi się
straszno
11:46
Ratuje nas tylko skoczna melodia znów w celtyckim stylu - przepiękne, krystalicznie czyste i melodyjne solo gitary! I nagle koniec na 13:54
A potem jeszcze przepiękna, pogodna, choć nostalgiczna jakby wyciągnięta z dziecięcych legend piosenka o tym, jak to dobrze wrócić na łono natury... wspaniała gitara akustyczna, dzwonki różne, elektryczna również...
Idealny album na taką dość pochmurną pogodę, którą zresztą uwielbiam. I płytę tę kocham całym sercem.
Co do innych dzieł Mike'a -
Hergest Ridge, drugi jego album, wydany po
Tubular Bells a przed
Ommadawn jest również wspaniały, klimat ma podobny, ale jednak to
Ommadawn jest, przynajmniej na tę chwilę, przed nim w moim zestawieniu. Opiszę go może później.
A co do
Incantations, ostatniej rock-symfonii MO to jest to album tak samo doskonały jak dla mnie melodycznie, ale po prostu trochę zbyt długi i wiele z tematów melodycznych powtarza się zbyt dużo razy. Ale słuchałem go dopiero 2 razy, a pieśń o Hiawacie kończąca część drugą jest przepiękna! Część I i II jednak jako całośc nieco mnie nudziły przynajmniej dotychczas, za to już III (z chyba kilkunastominutowym solo!) i IV są świetne. Gdyby był to album jedno płytowy i trwałby około 50 minut to pewnie byłby moim ulubionym, a tak... muszę go jeszcze przesłuchać.
Z innych rzeczy Mike'a polecam
Five Miles Out z kolejną suitą
Taurus II - tym razem mocno rockową, a także zawierającą popularne piosenki (2 hity) i
Tubular Bells 2 - świetną reinterpretację pierwszych
Dzwonów, choć nie każdemu może pasować dość sporo różnej elektroniki. Ale na szczęście żywe instrumenty przeważają zdecydowanie.
A co powiesz Michelle o
Tubular Bells?
Pzdr
tom
PS. Coś Mike'a łączy z Beatlesami! Jest jednym z 3 artystów w UK, którzy sami siebie
obalili z pierwszego miejsca listy przebojów! Jeszcze są Beatlesi i Dylan. No i tak samo jak TB, Mike zrewolucjonizował muzykę, choć wg mnie jest zdecydowanie
underrated
PPS. Mike napisał swój absolutnie fenomenalny debiutancki album -
Tubular Bells właśnie w wieku 17 lat! - Wydał go 3 lata później (w 1973.) i stał się on najlepiej sprzedającą się instrumentalną płytą w historii (20 mln chyba) a nieznana wytwórnia Virgin, która zaryzykowała wydanie takie "eksperymentu" stała się jedną z największych firm na świecie.