dr Maxwell napisał(a):
mark.vermes napisał(a):
Beatlesi do dzisiaj zostali symbolem Ameryki tamtego czasu bardziej niż inni wykonawcy, artyści, ludzie z Ameryki.
Być może ,ale definitywnie tego bym tak nie stwierdził. Symbolem Ameryki być może byli Beatlesi, ale oceniając lata 60-te , na myśl przychodzi mi Dylan.
Cóż, to mój cytat, niestety tak jest przy całym szacunku dla Dylana. Na punkcie The Beatles zwariowała dosłownie cała (podkreślam cała Ameryka), kiedy w tym czasie w wielu materiałach dedykowanych Beatlesom, młodzi Amerykanie podkreślali, że nie wiedzieli o istnieniu u nich w kraju kogoś takiego jak Dylan, który co prawda był b. popularny, jakimś tam sumieniem (stawał się) narodu, ale bardziej dla bohemy. Dylan sam potwierdził kiedyś, że Beatlesi, rock elektryczny (podłączył się do wzmacniaczy) z prostego akustycznego folka... Nieważne. Rola Dylana jest bezdyskusyjna ale niestety sama Ameryka podkreśla, że zmienili ją czterej długowłosi Anglicy i jeśli gdzieś w kolażach zdjęciowych, clipach, filmikach, dokumentalnych i innych mediach sami Amerykanie wymieniają jako znak czasów - 60's niestety zawsze Beatlesów, rzadziej lub wcale Dylana. Rola Dylana rosła cały czas gdy już Beatlesi nie istnieli. Ameryka nie kochała się w Dylanie, niestety nigdy nie było dylanomanii, w 'American Pie' oczywiście McLean wspomina Dylana, jako tego co skradł koronę Elvisowi, ale oczywiście i tam są Beatlesi, Lennon. Podobnie w hymnie na cześć Ameryki Billy Joel wymienia i Boba i Beatlesów (we din't start the fire), ale niestety jest tak jak jest. I w malutkim choć stopniu Rihanna o tym przypomina. Co ciekawe, wyczytałem kiedyś, że wielu młodych Amerykanów - DZISIAJ, W 21 WIEKU, są fanami Beatlesów, oczywiście Elvisa, w minimalnym stopniu Dylana. Przykre, wiem.