Troche (ale tylko troche) sie zgadzam z Jadis. Ciekawa wypowiedz, dzieki! Do Johna podchodzilam kiedys bezkrytycznie. To jedna z postaci, ktora najsilniej odznaczyla sie na moim zyciu. Podpisywalam sie swojego czasu pod wszystkim, co John mowil i robil. Fascynowala mnie przy tym jego ewolucja z uroczego lobuziaka, przez ostrego i nieokrzesanego rockersa, bycie Beatlesem – az do poznania Yoko, zainteresowania sie awangarda, okres pacyfizmu. Uwielbialam kazdy z owych „etapow”. I to naiwne poczucie, ze NAPRAWDE sie Jego zna. Byc moze smieszne... ale to bylo tak silne.. Nikt z osob, ktore znalam „w rzeczywistosci”, nie wydawal mi sie w tamtym okresie byc tak bliski, jak wlasnie John. Teraz patrze juz na to inaczej. John – jego muzyka, tworczosc artystyczna, charyzma – nadal na mnie dziala. Pod pacyfizmem pod wplywem wielu przemyslen przestalam sie podpisywac co nie znaczy, ze stalam sie anty-pacyfistka). John Lennon – to nadal dla mnie ten najwazniejszy i najblizszy z Beatlesow. Ale Jego glos przestal juz byc moim glosem. Teraz uswiadomilam sobie, ze w wielkim stopniu, to co bylo (i jest w pewnym stopniu nadal) mi tak bliskie, to moja wlasna (czesiowo naznaczona zbiorowa) projekcja Johna. PRAWDZIWEGO czlowieka nie mam juz okazji spotkac . Nie chce przez to powiedziec, ze John, jakiego znamy, jest calkowicie wykreowany, a tak naprawde, w rzeczywistosci, jest zupelnie inny. Nie. Spora czastka osobowosci zostaje „oddana”, moze tylko przefiltrowana przez media i wlozona w „kontekst”. To bardzo duzo, a jednoczesnie malo. To tez jest pewnego rodzaju poznianie... Ale nie calkowite... Oczywiscie, jestem swiadoma tego, ze tak samo mozna stwierdzic o tych „prawdziwych” znajomosciach. Ze pokochuje sie wlasne wyobrazenie na temat kogos, tego kogos w sobie samym odbicie. Na ktore ta „prawdziwa” osoba ma oczywiscie spory wplyw.. Ale to troszke tak.. jakby uczucie nie tyczylo sie osoby samej... tylko czegos tworzacego sie na styku – Ciebie i tej osoby. Tak to czuje, to nie jest zaden wywod naukowy lub filozoficzny. Zreszta moze nawet nie ma sensu mowic o „prawdziwym” ja.. jesli owo „ja” nieustannie sie formuje, przeksztalca, a takze aktualizuje pod wplywem zetkniec z innymi, wlasnie na pograniczu jakby... OK, dosc juz tej metnej dygresji.
Z biegiem czasu zauwazylam pewnego rodzaju naiwnosc.. ale to moze nie najlepsze slowo.. w wypowiedziach Johna. Coz moge powiedziec.. Jesli intelektualista to ktos, kto swoje wypowiedzi nieustannie sam podwaza, pokazuje rozne aspekty spraw, nieustannie odwoluje sie do innych tekstow kultury, zjawisk spolecznych.. a do tego prowadzi swoje wywody zlozonym, byc moze nawet niec „nadetym” jezykiem, kojarze wszelkie kruczki dyskusyjne, operuje wyraznie zarysowana linia argumentacyjna.. to w Lennonie wiele z intelektualisty nie bylo (chociaz troszke tak
). Ale sadze, Jadis, ze niektorych forumowiczow moglo ukloc bardziej slowo „pozowac na” w odniesieniu do Johna, niz samo tylko stwierdzenie, ze w rzeczy samej, John intelektualista nie byl. Jakie jest moje podejscie? Jak go zwal, tak go zwal
. Mi wlasnie tez lepiej pasuje uzyte przez Michelle okreslenie „mysliciel” – uwaga: nie w znaczeniu „filozof” - tworzacy spojne teorie, poslugujacy sie prawami logiki itd. Ale poprzez teksty utworow, fragmenty wywiadow, czy tez rewelacyjne „John Lennon: sam o sobie” (eee.. to tak bylo? Taka kompilacja roznych wypowiedzi Johna z roznych okresow) – przebija osoba zdecydowanie refleksyjna i autorefleksyjna, o sporej wrazliwosci i przynajmniej ciagotach intelektualnych. Zdecydowanie inteligentna (choc, jak to ujela Magda, z brakami w wyksztalceniu, bez pewnego obycia „akademickiego”), przy czym inteligencja przybierala u niego czesto forme ironie, cietosci wypowiedzi.. ale swiadcza o niej takze niecodzienne skojarzenia, wyobraznia.. Kapitalnym przykladem literackiego potencjalu (bycie literatem to oczywiscie nie to samo, co bycie intelektualista, ale jednak obie „profesje” w jakis sposob sie zazebiaja) sa jego wierszyki i opowiadania. Fantastycznie przesiakniete czarnym surrealistycznym humorem. Swietnie bawiace sie slowem, wieloznacznosci, podobienstwa brzmieniowe.. czesto karykaturalne „przytyki”, ostre obrazki pewnych zdarzen, relacji itd. Oczywiscie – nie probuje uczynic z Lennona Wielkiego Poety, ale i on nie probowal, moim zdaniem, na takiego sie kreowac. Wierszyki pokazuja jednak swietne wyczucie jezykowe i kapitalna przenikliwosc.
Co do zas naiwnosci przekazu sprzeciwiajacej sie modelowi „bycia intelektualista”.. Przynajmniej czesc z tego, o czym mowil John, zostala, moim zdaniem, porzadnie przemyslana (o rany, ale paskudnie skladniowo wyszlo mi to zdanie). Ale nie starajaca sie przy tym „teoretyzowac”. Refleksja, ale – jak to swietnie opisala Magda, osadzona w zyciu. Cos, co zbliza go bardziej do poszukiwacza.. madrosci duchowej, a nie ksiazkowej. Bez zadnego pretendowania do bycia guru (znowu powtarzam Cie, Magdo). Owszem – calkowicie swiadom wplywu jaki ma na innch ludzi, swojej „pozycji” i pragnac rzeczywiscie cos zmienic (w porzadku: to jest byc moze moja projekcja) – wykorzystywal to „gloszac” swoje prawdy w piosenkach, wywiadach, czy akcjach artystyczno-politycznych. Najbardziej „naiwna” czesc jego wypowiedz pochodzi z prostoty wyrazu/jezyka (ale, ze ten sam czlowiek swietnie operowac jezykiem umial – chyba juz wyraznie powiedzialam
) praz z utopijnosci jego zalozen. Przy tym wszystkim John staral sie faktycznie powiedziec „cos”, a nie tylko grac forma slowna... a zatrzymywanie sie na graniu forma zdarza sie intelektualistom az za czesto.