cze napisał(a):
Już to gdzieś na tym forum wkleiłem. Taki sam temat wałkowałem kiedyś na Forum Muzyka Gazety Wyborczej:
http://forum.gazeta.pl/forum/72,2.html? ... =1&v=2&s=0 Najbardziej rozwalił mnie post, w którym ktoś, analizując wypaczenie słowa "rock" i "pop" oraz degradacji znaczenia obydwu tych określeń w kulturowym odbiorze, stwierdził, że skoro po tylu latach niegdysiejszy beatlesowski rock stał się pop`em, to za kilkanaście lat Tool będzie określany jako muzyka pop.
Normalnie padłam.
Trochę głupio się powtarzać, bo w dyspucie o ulubionych albumach i ich roli (concept album nie-concept album, blablabla
) już część osób wtrąciła swoje "ale" na ten temat. Tak jak tam wspomniałam: uważam, że Beatlesi przetarli szlaki nie tylko popu czy rocka, ale masy innych gatunków i podgatunków muzycznych, nie wyłączając dziwnych eksperymentów dźwiękowych, ale wciąż nie uważam, by nazywanie Beatlesów popem, miało by być dla nich obraźliwe. Oczywiście jeśli ktoś bierze słowo "pop" pod kątem tylko i wyłącznie jednego znaczenia - prostych, lekkich, przyjemnych
piosenek o niczym (no.. praktycznie
) - wtedy rzeczywiście jest o co się zżymać, ale... Pop to nie tylko to, a już zwłaszcza nie w latach 60. Myślę, że wielu z nas widzi kolosalną różnicę między jakością, nawet gatunkową (!), popu dzisiejszego, a tego czterdzieści lat temu (podobnie jest z rythym`n bluesem - różnice między początkami tego rodzaju muzyki, a późniejszymi popłuczynami to po prostu przepaść
).
Szczerze mówiąc, już po ostudzeniu euforii pierwszego zetknięcia się z ich twórczością, dzisiaj jest mi wsio ryba jak moich Beatlesów określają. Czy nazwą to popem czy rockiem, czy nawet rock&roll`em; co za różnica? To wciąż ci sami Beatlesi, a ja znam ich wartość i nie muszę kierować ani przejmować się głupimi, pseudokulturowymi etykietkami jakie im nadadzą muzykolodzy.